Romuald Rosiński

Mam tak mało czasu


* * *

mój telefon się zepsuł

pękło mu serce
albo coś w tym stylu

przetrwał dzielnie
każde Twoje słowo

zabiło go milczenie
które potem zapadło
 

* * *

pociąg odjeżdża za kwadrans

pada

ile kropli
tyle słów chciałbym
powiedzieć

ale mogę tylko
trzymać parasol
tak
aby żadne słowo
nawet cię nie dotknęło


* * *

dzień sześćdziesiąty trzeci bez ciebie
boli tak samo

wszystko zbyt wolno
zaciera się w pamięci

śnieg zakrył drogę i pola

między jabłoniami w sadzie
przysiadły
ptaki
czarne
myśli

a ja kolejny list
piszę do szuflady


* * *

między drzewami drżące cienie
na polanie blada plama słońca

ścieżka nagle się urywa
nikt nie wie skąd dokąd
dlaczego

tylko leśne ptaki
znają wszystkie tajemnice

tajemnice
odchodzą z ptakami

ostatni dzień lata
dlaczego
tak
chłodno przemija


* * *

tak mocno
kurczowo
trzymam się zielonego liścia
i promienia słońca

a wokół mojego domu
na wilczych łapach zima się skrada

sypie śniegiem w okno
kolorowe listy w moim biurku
w suche kwiaty
zmienia


* * *

dwa tysiące lat po Chrystusie
coraz mocniej wierzę
w koniec świata

z nabitym ołówkiem
na progu domu czuwam

ostatni komunikat donosi
że rośnie
destabilizacja wyrazu


* * *


ranek w wiosce

płacze dziecko ktoś się śmieje
kobiety rozpalają ogień
mężczyźni wkrótce ruszą w pole

piję kawę
palę papierosa
w raju
pomiędzy pustynią i rzeką

na niebie coraz więcej
smug
może po samolotach do raju
 może po bombowcach
* * *

kiedyś zbudowaliśmy statek
i przepłynęliśmy ocean
aż do szopy dziadka

ale potem
nam nie wyszło

Tadeusz zrobił doktorat
ze zbiórki złomu
ja spaliłem powieść
po Ryśku ślad zaginął

tylko maszt naszej łajby
zapuścił korzenie
na środku sadzawki


* * *

mam tak mało czasu
by to wszystko zrozumieć
ogarnąć co wokół

tkwię w sieci uczuć i zależności
jak mucha

czasem po wielkiej bitwie
uda się przedrzeć
na brzeg

gdzie dolina
niczym talerz pełen pomarańczy

ale pora wracać


* * *

w moim miasteczku
chłopcy bawią się klockami

młodzi budują
wieże do nieba

starszym wszystko
rozsypuje się
w rękach

najstarsi nie wierzą
że można coś
z tego ułożyć


* * *

nic się nie zmieniło
tylko brzoza posiwiała
i rzeka nie ma tyle sił
co kiedyś

a ja
trzydzieści lat
walczę ze sobą
i nie mogę znaleźć słowa
by to wszystko nazwać

co niebo gwiazdy i księżyc
porusza wokół brzozy
co słońce nad jeziorem
u jej stóp pochyla


* * *

słońca komety planety
w uporządkowanym ruchu
którym kieruje przypadek

tak naprawdę
wszystko dzieje się
w moim głęboko prowincjonalnym
jak niektórzy mówią poetycko  
zapomnianym przez Boga
zakątku galaktyki

na skrzyżowaniu piątku i weekendu
na uprzywilejowanej drodze
przejechał autobus w którym mignęła
wspomniana niegdyś przez Ciebie Franciszku
piękna dziewczyna

może byliśmy sobie przeznaczeni
nie wiem
linie czasu i przestrzeni dłoni
są nielinearne
i na nic sercu mc kwadrat
wszystko jest w uporządkowanym ruchu
którym przecież
kieruje przypadek

wiem tylko że poczułem coś na kształt żalu
słonecznie i bezszelestnie zamknęła się kolejna
z bram
u których z modlitwą o sens siebie stoję

a może to zabolało
że ta chwila nie ma żadnego znaczenia wobec faktów
że 110 pięter spadło nam na głowy
a Katherina zmiotła Nowy Orlean

dodałem gazu mój samochód
przetoczył się przez skrzyżowanie

jechałem drogą trzeciej kategorii
między ścierniskiem i więdnącym lasem
przez biografię starego
coraz starszego mężczyzny

i z każdą chwilą byłem coraz bardziej obojętny
na wszystko
naprawdę
mówię to bez ironii