Małgorzata Bzdawka
 
     * * *
zbyt rzadko
zdejmuję ciało
wypycham normalność
spod siebie
w jasność

zawijam
w brudną szmatę
jak dymiące
ciasto
                                 
                       
     Papieżyca

De'  meter
Papieżyca
ściele się do
wewnątrz
troską

pająki płaczą
za jej piecem

jej dzieci wyją
do księżyca

sprzedała Wam
ciało
w skrawkach

na zeszyt

w
popielate pojutrze
spłacicie dług
poeci

                                                       
Historia (niestety) niedokończona
      
ulica wybucha
iskrami lęku
już wiem

                     krew ma
                  metaliczny smak
                
drżąca gąsienica
biegnie tunelem
po sznurze ręki
 
                  ciepło uderza
                   w ciepło
               
to już
pijana nocna ćma
wibruje okruch światła
obracasz w palcach
pulsujące życie

                  a śnieg nas
                  rozmywa
                  roztapia

pierwszy
zero pierwszy
zero czwarty                                
            

     * * *
dotykam
językiem
zmęczenia psa

słowa puchną
w ustach
lat 22

     * * *
uciekłam
znależli mnie
w
wydychanym
powietrzu                                                  


    1961

kocham
alkoholików
i
nałogowych
wyprowadzaczy myszy
na spacer

oparta o kontener
pełen idotów
czuję gorączkowy
oddech stu pytań
na rzęsach

wypalam ostatnią
szansę
cień kulawego
kota

rozbieram
zwyrodniałe anioły

ich zęby
nagie i ostre
                                                                    

    Łoboda

jestem człowiekiem
swojego psa

już mi coraz ciężej
patrzeć z wnętrza
ciała

dwóch wygłodniałych
zabiło mi psa
jestem człowiekiem
niczyim
ziemią obiecaną
trupom

i

serce miewam
w ustach
a
proporcja
unieczynnia mi sny


       Glina

Podobno z gliny
błękitnymi rękoma

glina u gliny
wciąż
nie ma szans

z łez i ze śliny

z popiołu
popiół zbyt gorzki
i trzeba zagryzać go
krwią

wpół drogi
między

granica
piekła i ziemi

na kolana

nie potrafię
ja - glina
niczym jestem
jestem wszystkim