Wiesława Barbara Jendrzejewska


mieli swoje pięć minut     


znałam ich
mieli stanowiska suche twarze
wyblakłe oczy płytki sen
stąpali po wysypiskach
marzeń które dawno pogrzebał
idealny garnitur statusu

widywałam ich
w gablotach szerokich luster
pełzających nad kawiorem życia
spijających trunki sukcesu
w idealnie przylegających do piersi
portfelach dziwkach podsłuchach

dziś ich trudno odszukać
nie wychylają łabędzich szyj
doskonałości ogrzewają o klejnoty żetonów
odwracają puste głowy od pustych kont
zagubieni w czasie darmowego przemijania



Tacy

znam ich
co dzień zdobią
krwistym lakierem fałszu,
swoją pewność, władzę, butę…

co dzień wyciągają pazury

ich prawo
ich przeświadczenie
ich doskonałość

znam ich
co dzień ustawiają świat
pod kopyta władzy:
sobie
na własność

wszechwiedzący, wielcy…

uśmiechnięci do tytułów, posad…
w krzywym zgryzie pochlebstw
otwierają wrota oczekiwań

odważny gest zamaszysty krok
dopinguje żądze

puszą się pióra
prężą szyje
tańczą klakierzy

dostojni, wielcy, twardogłowi
na własną matkę…
na własną cześć.



Obecność 

Zaciskam oczy
boję się podnieść powieki
by nie ujrzeć wszechobecnej obojętności
kopania leżącego, przeklętej znieczulicy

boję się oddychać
by nie obudzić kłębowiska żmij
pochlebców gotowych na wszystko

przeraża mnie własny krok
wśród możnych, ważnych, niezastąpionych
co z czarnych garniturów, skórzanych walizek
wysuwają wskazujący palec

mój dotyk krąży po omacku
z laską ślepca po schodach niepewności
bez oparcia… w  przyszłość



Trójca

Nigdy nie napiszę wiersza o Papieżu
zbyt wielki, zbyt doskonały choć ludzki
moje słowo nie umie dotknąć świętości
choć niezamierzona
zrozumieć miłości powołania
ogarnąć myśli prostej a niepojętej
tak bliskiej człowiekowi
tak odległej w działaniu
Ale zapytam Chopina
może on rozkaże klawiszom
walcom, scherzom, polonezom...
może on przywoła Mistrza wiary
co dawno błądzi upokarzana
jak Cyprian
wśród  białych i czarnych kwiatów


X X X

zobacz jak łatwo się umiera
wystarczy gaz do dechy
lub bezwonny gaz na maksa
trzysta tabletek albo pięćset
zobacz jak łatwo spada się na pysk
na dno
w samotność bez dna

popatrz jak łatwo skomleć o dragi
o tani seks w cuchnącym barze
rozbijać się o procenty kont
i białej złudy wolność

jak prosto wspinać duszę
na szczyty nieznanej rozpaczy

widzisz –
jak trudno żyć