Obok
Krajeński
|
powrót |
Wojciech Michalec |
Jano wpatrzony w ocean Podziwiałem tę twoją wyprostowaną postawę Już czwarty rok stoisz i patrzysz za statkiem Słońce południa tu jeszcze wyraźne, czuć je Nawet Jano nie zdołał go przygasić dymem Jesteś w czarnym burnusie, kamienny murek Twa płeć jest ponad czasowo nieistotna A po horyzont błękit oceanu i niebo Chata jest twoją ramą okala cię uzmysławia Wszystko dzieje się wokół ciebie, drzewa rosną Wiatr koziołkuje nad przełęczą, spada w doliny Codziennie herbata, zupa, tytoniowy dym Gdy pali się naftowa lampa lśnisz nieugięcie Rozmów tu mało, jedynie jego wzrok ciebie pieści Czasem znika idzie za chlebem ale wraca Choruje, cieszy się, płacze, modli, śpiewa Milczy kamiennie, czyta lub rzeźbi On nic nie porzucił, znalazł tu wolność A czuje każdą chwilę, czuje sens, istnieje Miasta umarły mu niepowrotnie Biedny i zbędny tam Tu w chacie tylko ty, on i ten ocean Perski dywan Jasmin Masz takie piękne - długie rzęsy a dywan musi być jedwabny - jak ty palce cudownie czułe, biegają po osnowie Pewnie z zimą - gdy perły obsiądą trawy będę dłonią pieścił kobierzec - nie Ciebie musi być w romby w czerwień - twych ust Jestem taki ubogi, tym moim życiem będę biedniejszy - bez ciebie dywanu nie sprzedam za morzem - nikt nie zrozumie Dom napełnię czystością - dotykiem ciebie będziemy z nim czekać na słowo od twoich łza płynie na policzek wspomnieniem głębi oczu tak chciałbym zanurzyć się z tobą w jesienny las ponieśmy te barwy razem, ku spełnieniu Jasmin Dłonie masz takie pracowite, szybkie lato jeszcze, serce mi mówi że tęsknisz połączy nas - dywan przed jesienią Rejs po zimie Już widzę drogę, fale nad dziobem jeszcze parę dni, jeszcze noc w pociągu pokład zakołysze, pociągnie za kołnierz Bałtyk będzie zabójczo senny spolegliwy będzie czekał na błąd małe ptaki nad falami Żagle zapragną dłoni i wachty kawa będzie parzyć wargi łyk wódki, ciepło Zapinałem worek na kłódkę córka zakładała wisiorek z delfinem czekam na wiatr w takielunku i sól Na promenadzie kobiety będą wabić dziwnie nie myślę o powrocie na południe dom i góry wybaczą, potrzebuję tego zapomnienia Modlitwa Iwanka Góry wysokie Kaukazie przełęcze twoje ciche Mateczka Zima zakryła ścieżki w mchach przełęczy Orły pozdrawiały go jedynie gdy trwał nad kotłami Samotny szczęśliwy w twym suchym wietrze Tu gdzie lód klarownym amfiteatrem jaspisowy Otwiera się ku czerwonemu zachodniemu słońcu Ukazując serce Kaukazu Patrzył oczami duszy słysząc arie życia Głos tam zastygły jeszcze dzisiaj niesie Prześliczne władczynie unieście Iwanka Ty Matko co łzami karmisz doliny od wiosny On pomknął ku przeznaczeniu przeciął orle szlaki Bezbronny ręce ufnie rozłożył czeka na dar O Matki i mężowie wasi boskości pełni unieście Weźcie mą duszę w dobroci swojej w trzaśnięciu karku Zamknijcie ramiona wasze odwieczne nade mną Iwankiem sługą waszym Wtulcie w tę chwilę unieście ku wiatrom szczytowym Nie zostawiajcie niebo dalekie zasłaniacie Matko Ziemio ty ramiona rozkładaj wracam ku tobie Takim pokornym stęskniony Wiosną nakarmię kruki orły i spłynę cząsteczkami swymi Ku rzekom ku życiu oj hojni litościwi Sługa wasz Iwanek szumi pokornie u bram waszych Niech te kamienie wam ołtarzem będą błogosławieni - Iwanku synu nasz wstań ponieś ten czysty umysł przez doliny Dłonie nasze szczodre ponad miłosierdziem Prowadź synu ten czysty umysł ku spełnieniu życia. Starzy ludzie w chutorze mówili że przeżył bo się nie uląkł przepaści, bo w ostatnim błysku oka pokochał, bo pokornie wdzięcznie przyjął tę chwilę a grzechy go opuściły. Chwalę ten dzień, Jakubie To już kolejny dzień, przymknięte niebieskie oczy Pamiętam te drobne rączki, ten płacz, te grymasy Jestem wdzięczny że odwiedziłeś mój dom To nic że rozstania bolą, że płakałem drżąc Od początku, cieszyłeś mnie, aż do końca Gdy dziś wracam do tych chwil, myśli Jestem dumny i czuję tę nieuchronność Lubię gdy dzieci odwiedzają Cię, pytają Lubię patrzyć jak bawią się, koło Twego grobu Takie są bezpieczne, takie lekko zamyślone Dziś myślę że Ty był byś, taki cholernie młody Pierwszą wódkę, marychę, sex, miałbyś za sobą Szesnaście lat i ta nieskończoność przed Tobą Dopada mnie, tylko uczucie braku, smutku Czasem we śnie widzę nas jak pędzimy Galop, przez trawy złote, i tylko my, i step Prosto w słońce aż po horyzont wiem że to Ty Nie obracasz się twarzą do mnie, bo tak trzeba Budzę się wtedy taki bardziej wdzięczny, zrealizowany Poranek mordu i przebaczenia Wiewiórki budzą mnie budzą moją chłopską zachłanność Takie rude brązowe zżerają moje włoskie orzechy nad polską ziemią Budzę się cierpiący zbliżam się do okna i widzę sarny na gruszkach Mieć wiatrówkę oszczep atawizmy zrywają odwieczny wegetarianizm Beskid dziś dalszy we mgłach a tu bażant no co jastrzębi trzeba wilków I jeszcze te sójki na orzechach co za zwierzyniec co za banda pijąc kawę śmieję się z siebie przecież to jesień ale są dwa ptaszyska ponadsezonowo złe szpak i dzięcioł szpak nauczył się mojego dzwonka i budzi mnie od świtu a dzięcioł stuka puka jak sąsiadka za oknem Po śniadaniu dziękuję im wszystkim za odwiedziny że są. |