Obok
Krajeński
|
powrót do strony głównej |
Zygmunt Przybyłowski |
Rapsodia plebejska |
Na jeziorach świt zapalił krasne zorze płoną wody w drobne skiby złotym pługiem wiatr je orze tataraków dzwonią miecze mgła się kłębi i leniwa chmurą wlecze w zorzach lata w mgłach jesieni wędrowali tędy króle w złotogłowiach gronostajach i czerwieni wędrowali głodni bosi pachołkowie pastuszkowie i bandosi poszły maje poszły grudnie poprzez zaspy czarne grudy na południe a przez świty głodne groźne szli królowie polską drogą jakże godni nieśli berła sierpy kosy ale bosi ale głodni nieśli gwiazdy pozłacane na ramieniu zamyśleni zagubieni grzali ręce w gwiazd promieniu gdy po polach po zagonach dymiących toczyło się przerażone czarne słońce chleb krzemieniem chleb kamieniem iskry krzesał miód z piołunem pod całunem się przemieszał a po niebios dzikich drogach na wrześniowych dróg rozłogach śmierć niańczyła śmierć tańczyła na stu nogach grzywy dymów krzaki ognia wiatr rozwiewa kwitły ogniem czarną śmiercią w sadach drzewa biegli chłopcy młodzi dzielni ci od młota i od pługa i od kielni w swoich czynach w naszych sercach nieśmiertelni biegli w taniec z ową polską romantyką w taniec z wrogiem pruską śmiercią ze swastyką z piersią nagą nienawiścią i rozwagą w bój pobiegli lecz młodości i wolności nie ustrzegli na roztoczy pod jałowcem śmierć całuje oczy chłopcom zgasłe oczy Mrowisko Ja mrówka boża posiwiała w trudzie dźwigam moją igłę sosnową na piramidę mrowiska gmach trwalszy od bańki mydlanej trwalszy od mojej kruchości szkła Krążę po autostradach leśnych ścieżek buduję moje tunele wiadukty a moim firmamentem jest koronkowa kopuła liścia paproci oceanem kałuża po deszczu a po niej w jesieni mkną złote regaty brzozowych liści a zaś niepokój serca jest zaledwie niepokojem leśnej mrówki Posłuchaj- oto basetla boru gra nad mrowiskami prastare pieśni o przemijaniu Smak soli i ognia Zaledwie wczoraj tuż przed Wielką Wodą opuściliśmy jaskinię aby poznać smak odkrytego świata potrawkę z termitów szarańczę w miodzie pszczoły dzikiej smak soli i ognia Potykaliśmy się o cień nocy jasność dnia była przeciwko nam a bogowie słońca i księżyca śledzili każdy nasz krok zaglądali do snów podsycali ogień krwi naszej mącili czyste źródła naszych myśli aż pogubiliśmy własne tropy Ziemio ojczyzno człowieka wybacz nam dzikusom iż splugawiliśmy gaje poświęcone naszych ojców a w szlachetnych wodach zamiast wianków mirtowych w noce Kupały płynie zawartość naszych kloak Jesteśmy chciwi i drapieżni skaczemy do garda sąsiadom spoza miedzy Niebawem jako chmara szarańczy polecimy w kosmos aby na Andromedzie nawracać tanecznych Inków Że wciąż kochamy gwałt i nawracanie wybacz nam Panie Z tomiku Puszcza Biała, "Druk", Nakło n. Notecią 1985. |