Obok
Krajeński
|
powrót do strony głównej |
Iza Smolarek |
zdążyć
między widelcem a deserem dajesz mi sygnał odjazdu. Niby nic więcej się nie dzieje a mimo to nie wiem jak zebrać kąty drobiazgi jak upchać ciepły jeszcze wiersz wsłuchuję się w dźwięk mimowolnie śledząc mdławe przyczyny. posłuszna łykam ciastko jakby rozstania od zawsze topiły się na języku. lekko skubię kurz na /życiu... /tyrmanda wieczorem deszcz rodzi się z dołu do góry przez dziurawe rozkłady sprawdzam pośpieszne w stronę przyjaciół staruszek dworcowy macha ręką /aaa pani / /spóźniona. ostatni właśnie uciekł sprzed nosa / kolejność
świta. w dole ramiona lasu i cienki kaprys drogi. w górę prędko ucieka lustro łąki i ja strzępiasta jak chmura z pękami buczyny zamiast twarzy. anarchia ziołorośli rozpuszcza mnie bardziej niż dobra książka na języku. rytm kamieni na osuwiskach przypomina pęd podróży ludzi z od do i wielkie smutne miasta. spójrz tyle z nas pożytku ile dają ocienione ramy okien siwe ławeczki rude spracowane progi. zginiemy z rozsądku bez tchu i metafory. a tu nornica powoli w gęstym runie skubie liście wróżba
wiatr od tamtej strony cisnął w nas strzępkami sosen złe nie śpi/ powiedziałeś przechylając zziębnięte szczyty gór żeby mnie osłonić. /lepiej uważać/. na dole był jarmark konie i dzieci łase na cukier czepiały się wozów. każde rwało się do drogi i nie wiadomo było komu najpierw zakładać cugle. chuda znachorka brała do ręki młodych roześmianych i za kilka złotych wróżyła im wszystko co chcieli. na szlaku słyszeliśmy że potem nie bali się nawet burzy (znaleziono ich uśmiechniętych w żlebie) barwne kramy stały resztką sił tuląc się do czego popadnie. to samogon i koło ptaków rozproszyło znachorkę. wzięła nas na bok chichocząc /nic wam wróżę/ odtąd jesteśmy doskonali. Próżnia nie pozwala nam ani się słyszeć ani rozejść ani dotknąć 22:42
T/ak nie można /mówisz /więcej./ Reszta wysusza wargi w tych rzadkich momentach kiedy ziemia przestaje drżeć i unosić się nienormalnie ponad poziom lekkiej rozmowy. Siedzę na skraju wydmy i łowię wiatr mamiąc ciebie baśniami o wielkich rybach posrebrzanych oczach i królestwach które trzeba wykupić dosłownie za bezcen. Żadne nie jest warte moich stóp. T/ak nie mogę więcej /mówisz. Nauczyłeś mnie oszczędzać gesty, ramiona, uda i to co poniżej . Nie z byle kim gram w tysiąca. Patron nocnych zakamarków unosi brew i szepcze dziecko dziecko. Posłusznie zginam kolana coraz częściej przed tobą. Na piasku w kolorze włosów najpierw pełznie śmiałość potem nieśmiałość potem zdezorientowana dłoń. Ja przyczepiona na końcu ledwo wierzę w to co zaszło. Zasłaniasz oczy. Mimowolnie zachodzi wtedy jeszcze więcej niedojrzałość
jesień nam się kurczy. z południa na północ bliżej niż zwykle. na fiołkowej żołędzie trzeszczą pod kołami ołowianych myśli kłęby butwiejących wrażeń i czubki drzew sterczą ponad wodą. w górę asfaltówka i czaple grubsze niż w zeszłym kwartale. za nimi most wiedzie nas znów na śliski kompromis. niewiele to daje. bezładny pęd starań tapla się w słowach. w depresji zmysły i stała wilgotność. Miedziane powietrze trwa pod powiekami ogrodów jakby liscie nie umarły jeszcze. wewnątrz ciebie przestronnie i sucho /chodź/ kusisz /do mnie od tej szarugi/ a jeśli nie pojdę to co dosłownie
huśtam się na krawędzi piramidy granice mojej skóry nie trzymają się rozsądku ani trochę bardziej niż chude trawy wyobraźni wymyśliłam ciebie i teraz mam codziennie rzeczy nabierają pewnych kształtów wtedy staje się jasne że lepiej je widać jeśli kłamię a kłamię całkiem serio Za karę nadziewam gardło na suchy badyl Poruszam w ustach palcami nadziewam gardło na suchy badyl bo okno jest w połowie otwarte a nie jest Poruszam w ustach palcami kiedy nie pomaga ani to ani sio słyszę mądrą przypowieść - już dwie o własnych siłach oswobodziły się z ciebie i poszły prosto w szkodę Mnie też przejęzyczysz |