Paweł Szydeł
 
* * *

jesienią tamtego roku
najsłodsze
wydawały nam się kosztele
które dojrzewały tuż za wysokim płotem
naszej szkoły

nawet nie przeczuwaliśmy
że już wiosną
wykiełkują pierwsze miłości
by pięknie rozkwitnąć
w Noc Świętojańską
jak kwiat paproci
o którym dzisiaj wiemy
że go przecież
nie ma


Migawka

schodzimy ze wzgórza Katarzyny
w kierunku leśnych jezior
Jacek od frasobliwych Chrystusów
Piotr od pejzażu z jesiennym bukiem
Marek przyszły hodowca rzadkich odmian róż
i ja

mówimy niewiele

pożyczonym radzieckim aparatem
Zenith
(szczyt techniki z  dalmierzem i mikrorastrem,
Piotr ma tylko Kijeva, a cała reszta Smieny)
chcemy zatrzymać smugi słonecznego światła
między drzewami

później
w ciemni
przy wódce Bałtyckiej
oranżowe światło
pomoże rozdziawić nam usta
z zachwytu



* * *

w osiemdziesiątym pierwszym

krótko przed studniówką
ulicami naszego miasteczka
znowu jechały czołgi

od tej pory
oprócz
wiecznie deficytowej kiełbasy
cukru butów
i jeszcze kilku podstawowych rzeczy
(do czego byliśmy już przyzwyczajeni)
nie było także lekcji
spotkań z przyjaciółmi
sobotnich westernów

znowu
przydatna stała się
stara superheterodyna ojca
to dzięki niej
białą olejną farbą
napisałem na ścianie
swój pierwszy wyraz
protestu