Dariusz Eckert
Dzwon
                             
             Brat Szymon czuł już na sobie uważne spojrzenie Boga. Dlatego zawsze na wieżę wychodził sam, braciszkowi przydanemu do pomocy kazał przychodzić w chwilę po sobie. Żeby nie widział jak dyszy na półpiętrach stromych, wysokich schodów, no i musiał odzyskać oddech przed obcowaniem z Dzwonem ...
           Te schody są jakby coraz wyższe, jakby coraz więcej pięter ... odpoczywał  wyglądając przez małe, gotyckie okienko. Widać było daleki horyzont i wioskę, z której pochodził. Ostatnio uświadomił sobie, że właściwie świata zna tyle, co widzi przez to okienko. Jeszcze jakieś zamazane obrazy z dzieciństwa i malujące się w wyobraźni mistyczne freski z biblii.  Miał świadomość istnienia świata. Nie wiedział, czy świat ma świadomość istnienia jego, Szymona. Mimo że ogłaszał je światu  głosem dzwonu. Chociaż nie… od początku przecież, od samego zarania służebność była jasno określona. Może jednak służebność to złe słowo. Przecież Dzwon mówił do niego tysięcznym, stopionym w tyglu w jeden głosem. Czy mówił tak kogoś jeszcze?... Szymon nie wiedział, ale wątpił. I czul się wyróżniony. Trąciło to trochę grzechem pychy, ale cóż…  Nie pretendował do miana świętego. Tak więc on i świat. Wiedza o nawzajemnym istnieniu była  każdemu z nich doskonale obojętna.
              Z zamazanych obrazów świata dzieciństwa jeden pamiętał dokładnie - ten moment, kiedy Dzwon przemówił do niego. Dokładnie do niego i jakby tylko do niego. Jakby to był głos który bez słów od razu do samej duszy mówi to co trzeba. Co trzeba zrozumieć. Zrobić. Słyszał go przecież niby od zawsze, bo  od zawsze słychać było głos dzwonu z wieży klasztornej kiedy przyszła pora; wtedy cała okolica wypełniona była głębokim spiżowym dudnieniem. Cała przestrzeń pełna była dostojnego stąpania spiżowego słonia. Wypełniała każdą istotę poruszając jej przeponą i zmuszając do przerwania rozmów i wszelkich czynności. Do nabrania głębokiego oddechu i wzniesienia myśli….
      Ale to był ten dzień, w którym  przestał jeść wykradzione z kuchni mięso; wiecznie głodny i  niedożywiony wyrostek capnął kawał mięsa i uciekł za obórkę - a wtedy uderzył Dzwon ! Wtedy otwarły się jego oczy, opuścił niesione do ust mięso, które wyrwał mu i zjadł pies. Wtedy może jeszcze nie wiedział,
ale czuł, że jego życie na zawsze związane jest z Dzwonem. .                                                                                                                                   
           Później co dzień w porze, w której odzywał się On - był pod murami klasztoru. Braciszkowie polubili chłopaka, raz nawet pozwolili mu wyjść na wieżę z bratem Anzelmem....
          Pamiętał ten pierwszy raz, gdy Go usłyszał i zobaczył - pamiętał i nie pamiętał zarazem, bo sprowadzili go nieprzytomnego, nie poznającego i głuchego . Następnym razem wolno mu było wejść dopiero gdy wrzucił na siebie habit nowicjusza ...
           Od razu było wiadomo że Szymon, brat Szymon, będzie opiekował się Dzwonem. Brat Anzelm był już stary, a żarliwa miłość i sumienność przekonały opata, by mimo młodego wieku, powierzył Dzwon właśnie Szymonowi.
        
          Tak ... to już  pięćdziesiąt lat, odkąd systematycznie, codziennie dwa razy, na mszę poranną i wieczorną Szymon wdrapywał się na wieżę i ciągnął za sznur . Nie schodził do kaplicy. Było przyjęte, że dzwonnik modli się na wieży. Ale brat Szymon nie modlił  się, jego modlitwą było uderzanie serca Dzwonu. To serce  biło w niego i to on był sercem, to on uderzał w Dzwon i to on dźwięczał razem z Dzwonem. To była jego modlitwa. To było jego życie. Dzwon. Belka na której Dzwon się kołysał skrzypiała kością jego ramienia, a sznury napinały się jego ścięgnami. Głos wybuchał mu z trzewi ...
        
             Później przydany mu do pomocy  młody braciszek pytał go, dlaczego płacze; wykrętnie coś tłumaczył o pyle sypiącym się ze stropu podczas pracy Dzwonu. Nie uwierzył, mniejsza z tym ...
            Coraz wyższa jest ta wieża, coraz wyższe schody, okrutna drwina przedmiotów - brewiarz, który umyka z rąk i nie można go znaleźć.
                Uważne spojrzenie Boga na brata Szymona objawiło się w słowach opata, który patrząc w ziemię rzekł:
         - Bracie, nikt nie jest  wieczny, jesteśmy tylko niedoskonałymi narzędziami pracującymi na chwałę Pana, lat masz już wiele, Dzwon ciężki, wieża wysoka, brat Damian przejmie od jutra twoje obowiązki.......
      Coś tam jeszcze mówił, usprawiedliwiał się, ukazywał uroki spokojnego życia już bez żadnych obowiązków. Szymon już nie słuchał.
 W sumie przecież spodziewał się tego, ale i tak spadło to na niego jak topór .
       Wieża jest dziś za wysoka  po raz ostatni. Na ten raz, powiedział, chce być z Dzwonem sam .
          
          Rusztowanie..... to jego ręce trzymają tam u góry klosz Dzwonu, aortę, na której wisi serce - mają z Dzwonem jedną, prowadzącą do wspólnego serca. Patrzył z napięciem w metal. On drżał! Dzwon  płakał kroplami rosy spadającymi z brzegów i drżał wyraźnie!  Szymon położył dłoń na ornamencie. Uśmiechnął się, już był spokojny, już wiedział. Niezgrabnymi, starczymi dłońmi chwycił sznur…
    
            Opat zastanawiał się smutno, jak też brat Szymon da sobie radę na dole; jego miłość do Dzwonu była przedmiotem żartów w nowicjacie, a głębokiego szacunku wśród braci. Opat przyszedł do szkółki, a  Szymon już był dzwonnikiem, jakby był tu od zawsze, nieodłączna część dzwonu. Dziś on to oddziela ....... Nagle drgnął, Dzwon bił, ale jakoś inaczej, jakby głucho, ze skargą, wyciem, jakiś przeciągły, wibrujący głos, a przecież znał głos dzwonu, już dwadzieścia lat jest tu opatem ... Dzwon płakał, wył, słyszeli to wszyscy i zamiast zwyczajowych dwunastu razy bił i bił już ponad trzydzieści!! Wszyscy słuchali znieruchomiali, gdy opat skinął na furtiana i pomocnika. Ruszyli biegiem na wieżę.
        Widok, jaki zobaczyli po wybiegnięciu, po pokonaniu wszystkich schodów, przeraził ich. Opat z trudem łapał oddech i mrugał oczami, mając nadzieję, że to tylko jego wyobraźnia i brak tlenu. Że to zwidy… W końcu furtian z pomocnikiem z trudem zatrzymali rozhuśtany Dzwon. I  kołyszące się u serca ciało brata Szymona ...
      
      Nie dało się odplątać sznura. Ciało trzeba było odciąć wraz z sercem Dzwonu. A wezwany później ludwisarz  stwierdził, że Dzwon jest pęknięty ...