"Belfer"
Nauczyciel w Anglii

 Dzień 1

No i się zaczęła przygoda.
Po piętnastu latach poruszania się do przodu małymi kroczkami postanowiliśmy z żoną, że jadę do Anglii.
No i jadę.
Właściwie to jedziemy.
Ja i jeszcze dwudziestu.
Jedziemy autobusem wypełnionym po sufit nadzieją i zmęczeniem przekonać się czego nam brakuje w Polsce.
I po kasę. Na dom. Na studia. Na szkołę. Na alimenty.
Trzy filmy we Francji. Polskie komedie. Słabe.
Im bliżej Anglii coraz mniej nadziei. Coraz więcej zmęczenia.
I na dodatek cuchnie pełna toaleta.
Eurotunel przepuścił nowych członków Unii do byłego imperium.
Potrzebni jesteśmy Królowej.
W nocy w autobusie dwóch kierowców śpi. Jeden na szczęście nie. Czuwam z nim. On prowadzi.  Zastanawiam się jak oni mogą się wyspać na siedzeniach.
Ja nie mogę.
Ja nie jestem kierowcą.

Dzień 2

Lewa strona zupełnie inaczej działa na moje zmysły.
Już myślę o prawej stronie jak o czymś stałym. Tęsknię do niej.
Dojeżdżamy.
Odbiera nas uśmiechnięty trzy tys.-funtowy Angol-Endi.
Zawozi na kwatery.
Pyta czy się podoba.
Trzy klitki po dwa metry. Jedna dwójka. Nie działająca łazienka.
Duża jedynka-dla mnie. Okna uszczelnione angielskimi gazetami sprzed 2000 roku. Żartuję próbując otworzyć okno, że sprzed II wojny.
Nikt się nie śmieje. Może źle powiedziałem. Kaleczę angielski.
Udaje się otworzyć okno. Zimą będę musiał pewnie uszczelnić znowu. Mam Wyborczą. Nada się.
Grzejniki nie działają. Wyrwana poręcz. Nie ma garnków, odkurzacza i tv. Piwnica jak loch.
Czy się podoba. Nie.
 34 funty na tydzień.
Pierwsza noc. Na prawej stronie łóżka.
Kierowcy autobusu co nas przywiózł jadą z kolejną grupą do Polski.
Bez spania czterdzieści godzin.
Szerokiej drogi.
Dobranoc Polsko.

Dzień 3

Tygodniowy bilet kosztuje pięć funtów. Pierwsze koszty. Duże.
Piętrus, ale śmierdzi jak w Polsce.
Oglądam miasto z wysoka.
Cóż...Czy ja wiem...Brak wrażeń.
W fabryce na głowie trzeba mieć czepki.
Kolejny uśmiech Endiego.
Śmieci do kosza, na przykład papiery, plastiki, żywność. Do kosza.
Ja myślałem, że do kieszeni.
Nauczyciel z Polski? Informatyk? Suuper...
Będziesz wykładał ...
tacki...
Ciekawe co myśli...
Ja staram się nie myśleć. Oglądam fabrykę.
Pakistańczycy (Pakole) mają twarz bezzębnej 100 letniej kobiety.
A nie ...to Polacy też...i Wietnamczycy...i ci z Ghany....U nich jest wojna....
Wszyscy lewą ręką ładują na tacki żywność.
W biurze test dla idiotów.
Ile gwiazdek jest w ramce? Liczę dwa razy. Ja p.....
Zdałem.
Nie jestem idiotą.
Endi w razie czego mi podpowiadał.
Cholera przecież wie, że jestem nauczycielem.
Nie jest pewny co znaczy „nauczyciel” w Polsce. Chyba nie wierzy.
Cóż, żona mówiła aby zgolić brodę.
Po szkoleniu wracamy. Gubimy orientacje w mieście.
Po dwóch godzinach znajdujemy kwaterę (nie nazywam tego domem).
Obiad. Wspólne kotlety.
Jeszcze prawostronne.
Dobre.
Wieczorem siedzimy i opowiadamy o sobie.
Nie mam kontaktu z Polską. Wymieniłem kartę sim i jeszcze się nie aktywowała.
Ciekawe gdzie jest kawiarenka z wolnym internetem.
Zaczyna się weekend. Pustka.
Śpię na prawej stronie.
Do trzeciej.

Dzień 4

W sobotę szukamy polskiego centrum.
Znaleźliśmy na mapie wziętej z autobusu. Jutro przyjdziemy na mszę.
Na obiad robię dla wszystkich mielone. Oglądamy film na laptopie. Jest nas szóstka. Dwóch nie ma po co wracać. Reszta już chce wracać.
Karta sim się jeszcze nie aktywowała.
Panowie dzielą już pieniądze, które zarobią. Ja myślami jestem daleko.
W domu z moją rodziną.
Jestem sentymantalny.
Półtora miliona cholera wyjechało i jest im dobrze. A mnie nie leży lewa strona.
Śpię do trzeciej...


Dzień 5

Pobudka o 4.30. Robimy śniadanie i o 5.30 mamy autobus do fabryki. Jedziemy z całym światem ładować za najniższą krajową jedzenie dla Angoli. Jest to ten typ autobusu, który w Polsce także jeździ o 5.30.
Pełen inercji.
Brakuje w nim jakichkolwiek Myśli.
Ja myślę.... jeszcze, bo to pierwszy dzień.
Oni już nie. Szkoda energii.
W szatni zakładam czepek. Nie mamy swoich szafek bo Endi zapomniał kuczy. Zostawiamy rzeczy w magazynie. Gumowce, fartuch, folia, mycie rąk, zegar, znowu mycie rąk, dezynfekcja rąk i można założyć rękawice. Niby dbają o czystość, ale widziałem jak jeden Pakol prosto z toalety (obowiązkowo z aluminium) wszedł na sale. Dobrze, że mnie nie widzą dzieciaki ze szkoły.
Czekamy na przydział.
Linia 11.
-Andzej
-Marek
-Chcesz być na serwisie?
-Co to znaczy
-Chcesz, będzie dobrze.
To „dobrze” znaczy nalewanie sosów do podajników i dostarczanie mięs do pakowania. Po czterech godzinach mam sos na brzuchu i pod pachami. Oblałem też jednego murzyna. Trudno. Jest dobrze. Przerwa. Idziemy do kantyny. Angole jedzą grzanki polane fasolą. Bekon i jajka. Ja jem chleb z kiełbasą (prawostronne).
 Pani wydająca mówi do wszystkich Darling. Lepiej niech wytrze stoliki z miesięcznego brudu. Czepiam się.
-Polacy biorą tyle cukru do herbaty. Opowiada koleżance. To niezdrowo.
Żal jej, bo  cukier jest za darmo. Grzanki polane fasolą i frytki na śniadanie to się nazywa  zdrowa żywność
Kończymy o szesnastej. Dziewięć godzin pracy w pierwszy dzień. Jestem skonany. Wracamy o siedemnastej.
Dziesięć minut od naszej kwatery jest kawiarenka z darmowym internetem. Wieczorem łączę się przez Skypa z domem. Widzę moje dziewczyny za pomocą kamery z Biedronki za 25 zł.
Dzięki Ci Biedronko. Rozmawiamy dwie godziny.
O 21.00 na kwaterze już wszyscy śpią.
Idę spać.
Śpię do 3.00.

Dzień 6

Grzesiek.
Pracował w Walii z upośledzonymi umysłowo. Powiedzieli mu, że będzie fajna praca z „roślinkami”, że będzie tylko zmieniał pampersy. Na dzień dobry dostał od takiej roślinki miską w głowę. Wina Grzesia, bo powinien to przewidzieć. Skierowali go na kurs samoobrony. Musiał podpisać, że go przeszkolili i w razie czego nie dostanie odszkodowania. Po kursie dostał od roślinki w brzuch. Potem już uważał. Najgorzej było jak zamiast Dr, Popera przyniósł „roślince” toilet paper. Źle zrozumiał. Cały pokój był zdemolowany, a Grzesia wyrzucili. Uczy się angielskiego. Też bym się zdenerwował gdyby mi ktoś zamiast picia przyniósł papier. Grzegorz już myśli lewą stroną. Chce tu zostać. Nie chce płacić alimentów. Jego synek ma trzy lata. Ani razu go nie widział. Mówi, że przez żonę.
Byłą.
W pracy sosy: pomidorowy, cebulowy, śmierdzący. Bolą mnie plecy i dostałem odcisk. Nóżki nie zwyczajne do gumowców....niby inteligenckie. Na obiad jem pesto prawostronne.
 O osiemnastej łączenie z domem. W kafejce się nie czepiają. Nic nie zamawiam Piwo 2,5. Przez te sosy mam problemy z żołądkiem.
Mimo, że ich nie jadłem. Śpię do trzeciej.

Dzień 7

Dzisiaj siedzę w pracy do dziewiętnastej. Trzynaście godzin. Przez ostatnie trzy zmywam tace gorącą wodą.
Na zmywalni rządzi Pakol ubrany w foliowe spodnie i fartuch. Leje wodą wszędzie. Specjalnie na mnie. Chce mi pokazać kto tu jest Pakolem.
Wyszło, że ja...
Z Polaków poznaję Sławka.
Slawek
W Anglii 5 lat. Od dwóch miesięcy z rodziną. Cały dzień ściera podłogi. Dzieci się nie uczą w szkole, bo nie ma miejsc. Za późno je zapisał.
-I ch....z tym. I tak tu będą miały lepszy start. Pracuje dwanaście godzin dziennie. Wynosi jedzenie i ma 1600 funtów z socjalnym i dodatkiem na dzieci. Zaraz po pracy idzie spać. Żeby nie myśleć o Polsce.
Pytam co robią dzieci cały dzień.
-Grają w komputer, a żona ogląda BBC.
-Zna angielski?
-Nie.
Idę spać zaraz po łączeniu z domem. Żeby nie myśleć.
Zasypiam o pierwszej.

Dzień 8

Pakole panują na myjni. Polacy mają czterech team-liderów. Nikt poza Angolami nie jest superwajzerem. A oni podejmują decyzje. Ciekawe. Imigranci nie nadają się by podejmować decyzje.
Oni już podjęli tę najważniejszą. PRZYJECHALI.
W czwartek pracuję dziewięć godzin.
Na taśmie wszyscy wyjadają towar. Testowałem. Jest bez smaku.
Endi przyszedł pooglądać nas jak pracujemy. Uśmiecha się.
-Are you happy?
-O ye….Odpowiada jakaś Polka. Mnie nie spytał. Mam taki wyraz twarzy, że od razu widać czy jestem happy. Endi, k.... grzejniki nadal nie grzeją, kolegom się popsuł trzydziestoletni bojler, w pokojach są myszy i robactwo...Are You  Happy?...
Wczoraj był mecz piłkarski na stadionie obok nas. Miejscowi przegrali. Na meczu było 20 tys. ludzi. Całe rodziny. Po meczu jeden Angol nasikał nam w ogródek. Inni powybijali szyby w samochodach, stłukli  wystawowe.
O jedenastej w nocy. Znowu nie mogłem spać.

Dzień 9

Czytałem w przewodniku, że są tu najwyższe góry w Anglii. Nie widać ich. Zresztą szkoda mi kasy na zwiedzanie.
Jedzenie jest w miarę tanie.
Najtaniej jest w Lidlu i Netto, jak w Polsce. Polaków poznać po reklamówkach z Netto. Sam używam. Trzeba za nią zapłacić. W Polsce dają za darmo.
Kolejny powód żeby wracać.
Centrum miasta trochę przypomina Poznań. 50 tys. studentów. Nie widać ich. W Poznaniu ta młodość aż kwitnie. Tu chyba się uczą.
Na ulicach brudno. Jutro idę do pracy chociaż sobota. Pytam Andrzeja czy też idzie. Idzie.
Andrzej.
Od trzech lat w Anglii. Do wykończenia domu w Lublinie ciągle brakuje mu 50 tys. Żona i dzieci w Polsce. Ma tu około 1400 funtów na miesiąc. Jest serwisantem, je co i kiedy chce. W Polsce byłby nikim. Pracuje na stałe. Chce wrócić, ale nie utrzyma domu. Żona nie chce tu przyjechać. Jeździ do Polski coraz rzadziej. Fajny gość. Ostatnio nie może się dogadać z rodziną. No pewnie. Oni na prawo, on na lewo. Czasami nie śpi u siebie. Nie moja sprawa.
Co, mam mu powiedzieć.... żeby spał u siebie i szybko wracał?

Dzień 10

Sobota w pracy. Cztery godziny. Przez tydzień uzbierałem ich 52. Niestety wypłata dopiero w przyszłym tygodniu. Wracając z pracy obserwuję życie innych, bo ja tu nie żyję tylko nalewam sosy. Trzy razy przejechałby mnie samochód. Patrzę w lewo czy nie jedzie auto, a ono nadjeżdża z prawej.
Inny punkt widzenia.
Po obiedzie łączenie z domem.
Weekend.
Tu wszyscy piją. Chłopcy z domu też. Zadzwonili, że mam im kupić wódkę jak będę wracał. Ja nie piję. O jedenastej wychodzą na miasto. O pierwszej w nocy otwieram pierwszemu. O drugiej reszcie.
Jeden jest pobity i pogryziony. Na dodatek przez jednego z nas.
Ja p.....mamy w domu psa. Nie pytam o co poszło. Znowu spanie z głowy.
Pobity Wojtek całą noc siedzi i powstrzymuje krew z nosa.
-Po co ja lazłem do miasta...
Wojtek
Instruktor jeździecki z Warszawy. Znawca win. Ma dwoje dzieci i rozwód. Utrzymuje mamę. Prowadził dostanie życie celnika ale coś mu nie wyszło i musiał wyjechać do Anglii. Nic go w Polsce nie trzyma. Dzieci ma duże. Zostawił im dom. Musi zarabiać, bo mu zlicytują mamę. Był już w Irlandii. Też nie mógł spać.
Dzisiaj przesadził.

Dzień 11

Niedziela leczy rany. Wojtkowi trochę przechodzi, tamten nic nie pamięta.
Po kościele rozmawiam ze starą polską emigracją. Spadochroniarze z II wojny. Nie byli w Polsce powojennej i nie będą. Ja im mówię, że już można. Nie wierzą. Boją się SB. Pani dyrektor szkoły polskiej żali się, że Polska nic nie pomaga w prowadzeniu szkoły. Dlatego jest tylko raz w tygodniu. Potrzebują muzyka. Ale społecznie. A proboszcz organisty. Też społecznie. Cholera. Jak potrzebują hydraulika to płacą. Mówię, że nie mam czasu. Może w szkole znajdą dla mnie kilka godzin. Dają nadzieję. I tak im nie wierzę.
Wracam i jem pizzę za 40 p. Ohydna.
Na kwaterze zawieszenie broni. My nie wnikamy w przyczyny-oni nie opowiadają.
Robimy zdjęcia.
Gdyby się powtórzyło.
Po południu zwiedzam miasto. Znowu bez wrażeń. Wieszam ogłoszenia w akademikach, że naprawiam komputery.

Dzień 12

Grzegorz dwa dni balował i stracił prawie 100 funtów. Mówi, że jak Angol w Polsce. Gospodarka bytyjska nie zauważyła napływu tej gotówki. Grzegorz odpływ tak. Tańczył z Angielką. Zazdrosny Angol wyzwał go od fuck.....polish bla.....Cóż może to była jego żona.
-Przy taśmie ze strony polskiej mamy kilku magistrów, inżynierów. Ze strony angielskiej wielu odpowiada  upośledzeniu w stopniu lekkim. Jeden Angol cały czas krzyczy i pluje, drugi uderza w słup pięścią. Grzegorz wie co mówi. To jego zawód. Taka to fabryka. Trzeba było poszukać czegoś innego. Albo zostać w domu.
Poniedziałek kiepski. Tylko 7 godzin.

Dzień 15

Na taśmie pracuję z Magdą. Po teatrologii.
Jest tu dwa lata. Marzy jej się praca na stałe. Może za miesiąc. W Polsce nie mogła znaleźć pracy. Pytam ją o teatr.
-Co to jest teatr....
Zadowoli ją 1000 funtów. Wspominam o „Katyniu” Wajdy. Nic nie słyszała. O  Wajdę nie pytam. Może ja też po dwóch latach spytam –Co to jest muzyka? Może.
Idziemy do innej agencji. Wreszcie ktoś mówi po angielsku normalnie, nie bełkocze. Pracy jest pełno. Sprzątaczka. Sprzątacz. Pomocnik kucharza. Sprzątaczka. Sprzątaczka.
Duży wybór. Będę sprzątał biura. Zaraz po sosach. Ciekawe czy bezrobotnym Angolom też serwują takie menu zawodowe.
Idę do banku. Wołają Polkę, która u nich pracuje. Przy okienku. Zmieniam rodzaj konta, bo wszystkim w agencji wcisnęli promocyjne za 7 funtów  z ubezpieczonym bagażem i telefonem. Na cholerę.
Polka pomaga. Zaczynała w Anglii jako kelnerka. Jest po bankowości i rachunkowości Uniwersytetu Warszawskiego. Inne panie przy okienkach są po średnim. Nie narzeka. Ale jest jakaś taka smutna.
W Polsce  w bankach także pracują smutne panie.
Może też słabo śpi.

Dzień 16

Wypłata.
Ja dostałem 220 funtów, bo nie odliczyli podatku. Na mieszkanie 50 funtów, bilet 5, życie....Zostanie 150 funtów....Dużo?
Niektórzy  nie dostali nic, bo wysłali im czeki. Poczta strajkuje. Nie doszły. Wojtkowi potrącili 40 procent podatku.
Iwonie zostało 8 funtów chociaż wypłatę dostała. Miała mało godzin. Podatek. Mieszkanie. W Polsce przy barze wyciągała 3 tys. zł z napiwkami. Chciała więcej. W szatni płacze, bo nie ma biletu powrotnego i dała im paszport na Home Office.
Nic nie mówię.
Ilu z tych miliona płakało w szatni.
Wojtek mówi, że w Polsce też płaczą w szatniach.
Ma rację. Szatnie są wszędzie.
W sobotę biorę nadgodziny. Wieczorem na laptopie oglądam film. Nie warto. I tak marnie śpię.

Dzień 18

Kolejna niedziela. Msza w polskim centrum. Po mszy siadam do pianina. Gram żołnierzom z II wojny „Czerwone maki”, „O mój rozmarynie”. Śpiewają wszyscy. Są wzruszeni.
-Naprawdę można już pojechać do Polski i zobaczyć nie tylko maki.
Uśmiech. Wiedzą swoje. Wyglądają jak emeryci w Polsce. Kurczowo uchwyceni reklamówek, ubrani w tanie ciuchy. Może to kwestia genów. Pytam czy będą głosować na wyborach. Nie.
Wracam na kwaterę. Łączenie z rodziną. Idę wcześnie spać. Niepotrzebnie. O 23.00 włączam film.

Dzień 19

Nowy tydzień zaczyna się od propozycji pracy. Mam pomóc kupić laptopa,  wgrać system i skonfigurować reuter. Za 10 funtów. Starczy na bilet i ziemniaki na tydzień. Gdyby to byli Angole skasowałbym czterdzieści. Takie są tu stawki. Ale to Polacy. Para.
Krzysztof i Krysia.
Dwa lata w Anglii. Od razu dowiaduję się, że mają miesięcznie 1800 funtów. Krzysiek mówi, że się odbili. W zeszłym miesiącu kupili mikrofalówkę i lodówkę. Mają telewizor piętnastocalowy. Ale nie działa. Dziś kupują laptopa za 300 funtów. Zbierają na samochód. Sześcioletni.  Gdyby nie offy to by w ogóle była bajka. Wynajmują nawet mieszkanie dwupokojowe.
Cóż idąc do ich mieszkania oglądam okolicę. Dzielnica pełna Pakoli i kolorowych.  Sąsiadami są  Somalijczycy i Turcy. Turcy grają do drugiej w nocy w gry komputerowe.
Kończę konfigurację w 3 godziny. Stawiają kawę i ciasteczka. Odprowadzają mnie na kwaterę.
Rano jak jadą autobusem o 5.30 to trzymają się za ręce.
Rzeczywiście im tu dobrze.

Dzień 20

Pracuję na taśmie z Czechem-Julianem. Jest serwisantem. W Anglii jest od dwóch lat. Mieszka w Anglii z żoną i dwójką dzieci. Gdyby w Czechach zarobił 500 funtów nie wyjechałby z Czech. Knedliki robi z polskiej mąki. Pije polskie piwo. Mówi, że za komuny w Czechach była bajka. Dwa tys. koron starczyło na wszystko. Pytam o wolność, której nie było. Ma dupie wolność. Ma żal do Czechów, że nie bronili się podczas II wojny światowej. Podobno mieli najlepsze schrony. Wstyd. Podziwia za walkę Polaków.
-Chodziło o wolność.
-Nie, o wstyd.
Pytam o Pragę. Nie był. Ja byłem dwa razy. Chce tu zostać. Ma 1200 funtów na życie.
Co tu jest takiego czego ja nie widzę. Wszyscy chcą tu zostać.
-Bez wizy można jechać do Australii i Kanady. I do RPA.
A potem gdzie. Na księżyc?
Za 1200 funtów co najwyżej wyjedzie do Czech. Na święta.
-Półtora miliona Polaków wyjechało i są zadowoleni. A ty nie.
Ja nie.
Na taśmie panuje hierarchia.
Team leader-serwisant-wagowy-ten co ściera tacki-ten co ściera podłogę. Byłem każdym poza team leaderem.
Najlepiej lubię ścierać tacki. Taki już jestem.
Bez ambicji..

Dzień 21

Poznaje Pakistańczyka Lalę.
Mówi, że w Pakistanie jest wojna z Indiami. On się boi. Rodzina jest tam, on tu. Tęskni. Niedługo dla nich zaczynają się święta. W październiku. Wszyscy co chcą dostają urlop. Ja po przyjeździe spytałem o urlop na Boże Narodzenie. Chris mi odburknął
-Co to są święta.
Pakole dostali urlop. My nie dostaniemy. Segregacja. Ich się boją. Nas mają gdzieś.
Lala mówi, że katolicy to dobrzy ludzie. Muzułmanie też dobrzy. Angole są nikim, bo w nic nie wierzą. Dla nich religią jest footbal i weekend w pubach. Lala ma trzech synów. Ciągle się uśmiecha. Pyta dlaczego tu przyjechałem.
-Przecież u was nie ma wojny.
Dobre pytanie.

Dzień 22

Alarm p-poż. w fabryce. Wszyscy wychodzimy. Zyskujemy pół godziny.
Kuba-największy wyjadacz jedzenia na taśmie zastanawia się czy nie kupić karty i nie zadzwonić, że jest bomba. Straciłby dziesięć funtów, zyskałby dniówkę. Przyjechał tu z Holandii. Pracował przy produkcji płyt CD. Przez nieuwagę zniszczył 30 tys. płyt. Wyrzucili go. Pali trawkę. Skończył historię. Pytam o czym pisał pracę. Nie pamięta.
-Każdy może być tu każdym.
Wojtek ma rację. Kuba pije codziennie dwa litry piwa. Przekonuje mnie, że trawka jest lepsza niż alkohol. Nie paliłem. Z Anglii chce jechać do Hiszpanii. Na kwaterze żywi się przeterminowaną żywnością. Jest tańsza o połowę i jeszcze mu nie zaszkodziła. Na sobotę jest umówiony na numerek z jedną Polką.
-Kupię „Cydryka” za 1,20, wypalimy dwie fajki i jest moja. Żyć nie umierać. Cóż, że brzydula. Najwyżej będę musiał zjarać dwie marychy. Albo trzy.
Wieczorem łączenie z domem. Idę z kawiarni, a w klubie jest jakiś koncert. Małolaty o wadze 80 kilogramów, opuchnięte przez chipsy i bekon czekają na swoją kolej. Palą trawkę. Jak Kuba. Mają po 14 lat. Kuba mówi, że w Anglii nikt im nie zwróci uwagi. Odzywa się we mnie belfer. Powinno być zabronione. I co nie paliliby?

Dzień 24

Znowu nie wszyscy otrzymali wypłatę. Iwona nie dostała czeku. Dzwonił do niej Endi i pytał dlaczego ma puste konto. Nie mogą potrącić opłaty za mieszkanie. Tak ją zamurowało, że nic nie odpowiedziała. Paranoja jakaś.
Na taśmie poznaję 27 letniego Roberta i 19 letnią Samantę. On po pedagogice i informatyce, ona po liceum sztuk pięknych. Są załamani.
-W Hiszpani było lepiej. A co miałem zostać w Polsce i zarabiać jako nauczyciel 800 złotych?
Tu miał zarobić to przez tydzień. Zbierają na ślub. Pytam czy rodzice puścili Samantę bez problemów.
-Dlaczego nie. I tak w Polsce już razem spaliśmy. Byłem u lekarza i są tu za darmo środki antykoncepcyjne. Można wziąć do bólu i sprzedać w Polsce. Prezerwatywy też. Widać tu Europę.
Mnie się ani jedno ani drugie nie przyda. Jestem zacofany.
Na obiad jem kaszę z sosem. Jeszcze z Polski.

Dzień 25

Na taśmie poznaje Karla.
Jest Anglikiem. Za żonę ma Polkę. On ma 48 lat, Magda 23. Magda przyjechała tu z dzieckiem do męża Karola, który pracował w fabryce i był serwisantem. Zatrudniony na stałe. Karol poznał na taśmie Karla i zapraszał go często do domu. Po roku Magda przeprowadziła się z dzieckiem do Karla. Karol zjechał do Polski. Sprzedał mieszkanie i wyjechał do Irlandii. Miesiąc temu miał zawał. Trzydziestodwuletni facet. Musiał wrócić do Polski, bo nie miał za co opłacić szpitala w Irlandii. Pracował na czarno. Magda wszczęła sprawę rozwodową i chce forsę ze sprzedaży mieszkania.
Po facecie.
Opowiedział mi o nich Andrzej jako przestrogę, żeby nie sprowadzać tu żony.
Jakoś od tego czasu inaczej traktuje Karla.
Nie uśmiecham się do niego.
Żona z córką i tak zamierza do mnie przyjechać na urlop.
Wieczorem wyjątkowo tęsknię do domu.

Dzień 26

Rodzina ze Śląska zaprosiła mnie abym naprawił ich komputer. Mają laptopa. Kupili go podczas ostatniego wyjazdu. W Polsce próbowali pracować, ale zarabiali po 1500 zł. I znowu tu przyjechali.
Patryk-głowa rodziny-obliczył, że w tym tygodniu będzie cienka wypłata, bo miał dwa offy. Przepracował 35 godzin. Zarobi 180 funtów. Mieszkanie 40funtów, życie 40. Odłoży 100.
-K....jestem stolarzem. Gdybym znał angielski byłaby tu bajka. Na budowie wyciągają 500 tygodniowo.
Podobno.
Pytam czy na budowach są szatnie.
Nie rozumie.
Laptop jest dzieci.
Dla siebie kupił od Polaka stary komputer za 40f. Zupełny antyk. Nie trzyma napięcia. Radzę oddać. Ja w Polsce sprzedałem lepszy za tą samą cenę.
Pokłócił się z córką, bo bez uzgodnień wynajęła droższe mieszkanie. Mają kominek z pieca gazowego.
-Upiekę sobie kiełbaski k....
Przyjechali do Anglii samochodem. Mają jedzenia na pół roku. Samochód też nawala. Cóż ma 18 lat. Z samochodem im nie pomogę. Patryk lubi starocie. Kasuję 5funtów.

Dzień 27

Spotykam Krzysia i Krysię. Znowu za ręce. Krzysiek pyta jaki komputer kupić dla córeczki w Polsce. Na  komunię.
-Masz córkę?
-I syna. Żona siedzi z nimi w Polsce.
-A Krysia to kto?
-Moja przyszłość. Niedługo będę miał rozwód. Żona nie chce dać. A zresztą wisi mi to. Za pięć lat będę miał paszport brytyjski i pojedziemy do Australii.
To już drugi co mówi mi o Australii.
Może też tam pojechać?
Pytam czy dzieci za nim tęsknią.
-Nie
Moja córka za mną tęskni.
Dzisiaj agencja zmieniła umowę. Nadgodziny będą nie za 8 funtów, ale za 5,6. Porażka. Sprawdzam stronę www w Polsce i nadal informują, że osiem. Kłamią.
Niektórzy dali paszporty dwa tygodnie temu na wyrobienie Home Offica. Jeszcze paszporty leżą w biurze agencji. Nie wysłali. Ja nie dałem. Konrad z naszej kwatery mówi, że to bezprawie. Pracował w Holandii i Anglii dwa razy. Jest po ekonomii. Mówi dobrze po angielsku. Ma problemy z podejmowaniem decyzji. Przez dwa tygodnie zastanawiał się czy dołożyć do telewizora i magnetowidu. Zgodził się. Kupujemy telewizor i magnetowid za 25 funtów. Wieczorem oglądamy „Alternatywy 4”. Film o Polsce socjalistycznej, a zupełnie przypomina naszą sytuację. Aniołem jest Endi, prezesem spółdzielni Chris. My jesteśmy lokatorami. Konrad chce pracować w Polsce, ale w Kielcach nie ma pracy. Wystarczyłoby mu 2 tys. na miesiąc. Gra na basie. Ojciec bierze chałtury. Od dwóch tygodni wybiera się po socjal. Po pracy godzinę śpi. Ćwiczy jogę. Potrafi przez pół godziny stać na głowie i medytować. Na wiosnę jedzie do Hiszpanii.
Albo do Polski, jeśli dostanie 2 tys.
Nie dostanie tego w Kielcach.
Mówię mu, że potrzebują do pracy w policji i w wojsku.
Ciągle czegoś szuka.
Tutaj tego nie znalazł. Na razie.
Po pracy łączenie z domem. Tęsknota mnie dobija.
Mickiewicz cholera.
Na przejściu zaczynam potrzeć w prawo.
Niedobrze.

Dzień 28

W pracy fatalnie. O 13.00 powiedzieli, że mamy iść do domu.
Spotykamy się w mieście z Leszkiem.
Leszek jest od dwóch lat w Anglii. Jest już dziadkiem. Miał firmę, ale pośrednik zrobił przekręt i Leszek splajtował. Do dziś spłaca kredyt, który zaciągnął aby wypłacić pieniądze pracownikom. Ma tutaj kochankę. Żona w Polsce nic nie wie. Równie ciepło mówi o żonie, jak i o tej Angielce. Coś mu się pomieszało. Zarabia w budowlance 1200 funtów. Ma samochód. Do Polski przesyła  3 tys złotych. Na kredyt. Tutaj nie żałuje sobie niczego. Mówi, że jeszcze rok.
Nie wierzę.
Jest mu tu dobrze.
Dlaczego mi jest źle?
W niedzielę wybory. W centrum polskim pytają mnie czy będę głosował.
Nie będę.
Musiałbym pojechać 50 kilometrów. Szkoda mi kasy.
Demokracja przegrała z ekonomią.
Duchowo jestem z prawicą.
Co to jest prawica?
Wieczorem łączenie z domem. Nie ma sensu tu siedzieć.
Gdzie ten angielski miód.
Byłem w kolejnej agencji. Dałem ogłoszenie w sprawie pracy do lokalnej gazety.
Zobaczymy.

Dzień 29

Przeczytałem w internecie, że angielski rząd chce ograniczyć emigrację.
Emigracja z Polski podobno wszczyna burdy, pije i w ogóle jest bad.
W naszej fabryce dzięki emigracji możliwa jest produkcja. Za 5,60 nikt z Angoli by nie pracował. 80 procent to Polacy, Pakole, Czesi, Słowacy, Afrykańczycy i inni.
Po pracy każdy idzie na kwaterę. Jeśli pije to w domu, a jeśli wszczyna burdy to najwyżej kogoś ugryzie.
Dzwonili w sprawie pracy. Proponują mi pracę sortowania towaru w magazynie. Za 5,60. Odmawiam. Pytam o pracę w szkole. Jeśli byłaby to dopiero w maju. Ciekawe czy jeszcze zadzwonią.
Kolega proponuje mi pracę rozdzielania towaru w supermarkecie. Za godzinę 6,40, ale praca w nocy. Nie wiadomo kiedy będą potrzebować.
Zostaje przy mięsach.
Jaki jest sens żeby tu siedzieć?

Dzień 30

W Polsce kampania wyborcza się skończyła. W angielskich gazetach oprócz może The Times na drugich stronach „gołe cycki”, w środku plakat gołej pani, relacja z kolejnego dnia życia państwa Beckhamów, krótki komiks erotyczny, a ostanie 8 stron to relacje z meczy piłkarskich. Mało tekstu dużo zdjęć i obrazków.
I o to chodzi. Po co za dużo czytać.
Wojtek mówi, że w Fakcie też jest gola pani. Na końcu.
Na zamknięcie.
Na podsumowanie dnia i żeby ochłonąć.
Wszystko  kończy się gołymi cyckami...
U nas na kwaterze także wisi plakat gołej  pani. Ktoś go ponownie powiesił.
Przestałem zwracać uwagę. Kolejny powód żeby wracać.
Wieczorem łączenie z domem. Córka dostała szóstkę z przyrody.
Żona organizuje życie w domu. Cały czas biega i coś załatwia.
Jeszcze pamiętam jak pachnie.

Dzień 33

Brakuje mi wielu rzeczy w Anglii.
Ostatnio uświadomiłem sobie brak dźwięku dzwonów kościelnych.
We Włoszech je słyszałem, we Francji i w Niemczech też. Tutaj dzwony milczą.
Pytałem o to Anglików.
Od kiedy zamarły.
Nie rozumieją pytania.
Mnie pytają czy w Polsce jest Halloween. Czy dzieci chodzą po domach przebrane za kościotrupy z dynią na głowie.
Nie rozumiem pytania.
W Polsce wybory. Wieczorem specjalnie siedzę w kawiarence, by się dowiedzieć kto wygrał.
Cisza wyborcza przedłużona. Idę spać.
Organizm musi wypocząć.

Dzień 34

Rano szok. Wybory wygrała Platforma. Będzie druga Irlandia.
Półtora miliona tych, którym się udało będzie wracać aby się udało jeszcze bardziej.
Ja wrócę wcześniej.
Mnie się nie udało.
Znowu zadyma z godzinami w fabryce. Podobno do Świąt ma być jeszcze gorzej.
Paszportów jeszcze nie wysłali. Regularnie za to ściągają za mieszkanie.
Inne agencje milczą.
Są i dobre informacje.
Dowiedziałem się, że w Lidlu za darmochę wystawiają towar, któremu kończy się termin ważności.
Mam do Lidla około 40 minut.
Poszedłem.
Na parapecie leżał pakowany wędzony łosoś, śledzie, kawa cappucino, kurczak z rożna. Jutro będą już za stare, żeby je zjeść.
Obładowany wróciłem na kwaterę.
Kurczaka zamroziłem, łososia i śledzie zjadłem.
Powód żeby zostać.
Darmowe jedzenie na granicy ryzyka.
Szkoda,  że do Lidla mam tak daleko.
Wieczorem łączenie z domem.
Niedługo Wszystkich Świętych.
Ja będę w pracy.
Pierwszy raz w życiu.
Powód żeby wrócić.
Poznaję Pawła.
Inżynier informatyk. Pracował za 6,30 w Panasonicu. Wkładał przez pół roku do opakowania po trzy śrubki. Dowiedział się, że poszukują do pracy w biurze, w jego firmie, w dziale reklamacji. Napisał ofertę. Dali mu do rozwiązania test na inteligencję. Zaliczył najlepiej ze wszystkich startujących. Trochę słabo zna angielski, ale go przyjęli. Dwadzieścia pięć tysięcy na rok. Na próbę. Potem wskoczy na 40 tys. Ma stresa, że sobie nie poradzi.
-Stary musisz trochę poczekać. Jesteś tu dopiero miesiąc.
Paweł mówi, że to są takie „sety”, które można wygrać...
Ja przegrałem na razie wszystkie „gemy”.
Żadna oferta nie nadeszła poza propozycją pracy sprzątaczki.
W pracy coraz mniej godzin. Miało być wiele nadgodzin, a jest raptem 35 tygodniowo. Starcza na opłacenie mieszkania i na życie.
Żadne życie.
Patrzę przez szybę z nosem spłaszczonym jak inni żyją.
Nie u siebie.
Jesteśmy tu nie u siebie.
Półtora miliona bezdomnych.
Nawet jak się uda komuś z kontraktem za czterdzieści tysięcy to nos nadal zostaje przy szybie.
Nawet jeśli uda się odejść od szyby, to nos pozostanie spłaszczony do końca życia.
Przesadzam...
Paweł mówi, że miał spłaszczony nos w Polsce.
Wieczorem łączenie z rodziną.
Mówię żonie o moim spłaszczonym nosie.
Mówi, że też ma taki jak ja.
Zgodne z nas małżeństwo.

Dzień 36

Dzwonię do kuzyna, który też wyjechał na wyspy. Jest na drugim roku informatyki. Przyjechał zarobić na studia. Wziął dziekankę. Mieszka u dobrych znajomych. Podobno z pracą nie ma problemu.
Muszę do niego dzwonić w dzień, bo pracuje nocą.
Okazało się, że zbija przez dziesięć godzin palety. Pracuje z Pakolami.
Po tygodniu nie może ruszyć rękami. Bolą go plecy i szyja. Ledwo chodzi. Mówi, że ma 6 funtów na godzinę. Wraca do Polski, bo się nie opłaca.
Wreszcie jest ktoś niezadowolony nie z mojej grupy.
To niezadowolenie jest może rodzinne.
Ponad milion sobie chwali.
W pracy znowu brak godzin.
Coraz gorzej.

Dzień 39

„Przywieźli nowe mięso”, czyli nowa grupa Polaków została zwerbowana przez agencje. Odbywają szkolenie z Endim. Tak jak my na początku.
Teraz siedzimy w kantynie i obserwujemy ten cyrk.
Rozwiązują pewnie takie same testy na inteligencje jak my.
Nikt od nas nie podchodzi do nich i nie mówi jak tu jest.
Bije od nich łuna nadziei.
My pewnie wyglądamy jak stuletni Pakole.
Zobaczą sami jak to jest.
Przychodzi Grzesiek i mówi, że tych nowych zakwaterowali z Pakolami w jednym domu.
Porażka.
Może więc być jeszcze gorzej niż mamy my. Nawet nie jest mi ich żal.
Konrad zadeklarował wszystkim podczas konsumpcji bekonu, że zostaje mimo wszystko do końca kontraktu.
Ja na pewno nie.
Nikt nie odpowiada na moje ogłoszenia w sprawie pracy.
Niestety.
Za dwa dni Wszystkich Świętych.
Żona była już na niektórych grobach.
Sama.
A tu w Anglii ostatnie przygotowania do Halloween. Wszędzie w sklepach widać halloweenowe gadżety. Były u nas dzieciaki i prosiły o coś słodkiego. Dałem im moje ostatnie polskie krówki.
Nie wiedziały co to jest.
Zdziwią się jakie pyszne.

Dzień  42

Ja w pracy nakładam kaczkę na tackę, a żona w Polsce zapala znicze.
Przypomniałem chłopakom przy taśmie, że dzisiaj jest Pierwszy Listopad. Grzegorz uważa, że tutaj jest weselej. Chciałby żeby w Polsce też tak było. Ma dość tej martylorogii.
Nadaje się na emigranta.
Rozmawiam na ten temat z Lalą. U nich bardzo się szanuje zmarłych. Też nie rozumie co jest śmiesznego w kościotrupie.
Wszystkich Świętych.
Wypełniam tacki a myślę o dziadku, którego nie ma, a który bynajmniej nie był święty..
Też był w Anglii jak ja...tylko, że z armią polską.
Wrócił w 1948. Nie bał się jak ci tutejsi spadochroniarze.
Zostawił w Polsce rodzinę.
Wiele razy pytałem jak tam było. Nigdy nie powiedział ani słowa.
Bał się mówić przez komunistów.
Pytam potem córki czy kościotrup jest śmieszny.
Powiedziała, że się boi kościotrupów.
Lata socjalizmu dają o sobie znać.
Obsesje przechodzą z pokolenia na pokolenie.

Dzień 43

Obudziła mnie dzisiaj o czwartej rano Tęsknota.
Dusiła mnie prawie.
Usiadłem nieprzytomny na łóżku. Chwytałem powietrze jakbym za chwilę miał umrzeć z braku powietrza.
Z braku...
Z....
Niby jestem z Polakami w domu, ale dusiło mnie obce powietrze, chmury, gwiazdy, klimat....
I myśl o rodzinie. I o szkole.
Nie myślałem, że będę tęsknił za szkołą.
Tutaj inaczej nawet wygląda Gwiazda Polarna.
Wszystko przez te piosenki.
Wczoraj słuchałem Ewy Dmarczyk. Pożyczyłem  mp3 z jej koncertu.
Baczyński robi tutaj piorunujące wrażenie.
Już nie zasnąłem.
A może to dlatego, że wczoraj postanowiliśmy z żoną, że zostanę do Świąt.
Pewnie już nigdy nigdzie nie wyjadę.
Mam czterdzieści walizek na karku.
Jakoś wytrzymam. Jeszcze trzeba powalczyć.
Może uda się znaleźć lepszą pracę.
Więc zostaje.
Więc...

Dzień 44

Sobota znowu bez nadgodzin.
Będzie kiepsko.
Wybrałem się do kolejnej agencji pracy.
Na moje ogłoszenie o nauce gry na instrumentach nikt nie odpowiedział.
Mam za to kolejne zgłoszenie informatyczne-naprawić komputer Angielce.
Wieczorem do niej idę.
Mieszka z mężem Bryanem. Moje ogłoszenie zobaczyła na słupie.
Ma problem z łączeniem się z ineternetem.
Instaluje sterownik do BT (odpowiednik TP). Łącze działa. Częstują mnie drinkiem i kawą. Chwilę rozmawiamy o dzieciach. Godzina pracy. Kasuje 10 funtów.
Nie potrafię kasować więcej.
Angol za to samo skasowałby dwadzieścia.
Dziesięć funtów to tydzień życia.
Dzięki ci Bryan.

Dzień 45

W niedzielę idę na mszę w Katedrze. Po Polsku.
Idę sam.
Na początku jeszcze chodziliśmy wszyscy.
Teraz tylko ja.
Już nie podchodzę do księdza.
W Polsce żona z córką jadą na basen, a potem do znajomych na kawę.
Ja chodzę po raz kolejny po centrum miasta.
Zaczepiają mnie na deptaku młodzi komuniści, którzy wciskają mi książki o komunizmie i o Leninie.
Mówią, że komunizm jest ok.
Odpowiadam, że jestem z Polski.
Pytam czy byli w Polsce, lub w innym państwie socjalistycznym.
Nie byli.
Radzę schować książki i nie agitować.
Mówią do mnie fack ....
Komuniści są wszędzie tacy sami...
Wieczorem łączenie z domem.
Po powrocie nie mogę spać.

Dzień 46

Po weekendzie znowu ciekawie. Grzegorz stracił wszystkie pieniądze. Jakaś Angielka podeszła do niego w knajpie i zaczęła całować. Spytała skąd jest. Powiedział, że z Polski. Odeszła. -See You.....
Grzegorz zna trochę niemieckiego. Następnym razem powie, że jest ze Szwajcarii. Będzie ok. Stawiał jej drinki przez cały wieczór i nic nie wyszło. Kolejna ofiara bycia Polakiem.
Polskość szkodzi.
A mogło być tak pięknie.
Opowiadał mi o tym jak nakładaliśmy na tacki makaron.
Jakoś tak zrobiło mi się dziwnie.
Makaron, Angielka, Szwajcaria i ja.
Będzie mi się na pewno śniło coś dziwnego.
Wieczorem łączenie z domem.
Żona mówi, że mam przekazać innym Polakom w Anglii informację, że Tusk zaczął budować drugą Irlandię. Może uwierzą i wrócą, a wtedy będzie więcej pracy dla mnie.
W Anglii szykuje się kryzys.
Nie będzie komu pracować.
Powiedziałem.
Nikt nie uwierzył.
Nikt nie wraca.
Cena funta spada.

Dzień 48

Zastanawiałem się z czego składa się moja Tęsknota.
Duża jej część  to brak dotyku.
Dotyk nawet nie w sensie seksualności ale bliskości.
Poczucie ciała drugiej osoby żony, córki. Spacery za rękę, wtulenie się w siebie.
Ten brak ciąży.
Jest zanikaniem podskórnym.
Wysysa mnie ze mnie.
Jak wrócę będę poznawał na nowo ręce, twarze moich dziewczyn.

No i Zapach.
Nie jestem już pewny zapachu żony.

Dzień 50

Friday. Piątek
Znowu kiepski tydzień i sobota bez nadgodzin.
Idę po pracy do Lidla.
Na wystawce też słabo.
Bułki i ciasteczka.
Godzina w plecy. Jestem na kwaterze o osiemnastej. Wyjechałem rano o piątej trzydzieści.
Panowie planują jak spędzić weekend. Mnie nie pytają już o nic. Wiedzą, że mam swoje plany. Już to akceptują. Ja akceptuj panienkę nad lustrem oni mój ostracyzm towarzyski. Relacje poprawne.
Dla Angoli Friday to koniec tygodnia. Krótszy dzień pracy.
Wieczorem idą do pabu i piją do bólu piwsko.
W sobotę się leczą.
W Polsce pije się z przyjaciółmi w sobotę w domu.
Nie stać nas na pab. Mam na myśli nauczycieli.
U nich idą wszyscy nawet jak nie stać.
Nie musieli nigdy odkładać by jakoś przeżyć na jako takim poziomie.
Byle do następnego piątku.
Panowie idą do polskiego pabu napić się piwa tyskiego za 2 funty.
Ja idę posurfować w internecie.
Muszę chyba wreszcie coś kupić w tej knajpie.
Może kiedyś.
Nie dzisiaj...

Dzień 52

Dzień Niepodległości.
W Katedrze msza za Ojczyznę.
Od piętnastu lat grałem w tym dniu Pierwszą Brygadę.
Idziemy po południu z Wojtkiem i Konradem do miasta.
Wchodzimy do sklepu muzycznego. Siadam do pianina elektronicznego za pięć tysięcy funtów i gram.
Dziwnie brzmi ta Pieśń w sklepie pełnym Anglików.
Nikt nie zwrócił uwagi na to co grałem.
Każdy coś próbował.
Zwrotka i refren „Na stos.....”
My też rzuciliśmy swój życia los na stos.
Stos składa się z godzin za 5,60 brutto.
Mały to stos.
Stosik właściwie.
Wojtek powiedział, że dzięki naszym pieniądzom, które przesyłamy, wzrasta Polska gospodarka. Są więc to działania w pewnym sensie patriotyczne.
Żona wieczorem opowiadała o defiladzie w Warszawie.
I  że zapomniała wywiesić flagę.

Dzień 53

Konrad znowu nie dostał na wypłatę tyle ile powinien.
Odciągnęli mu zbyt duży podatek.
Coraz z nim gorzej.
Siedzi w swoim pokoju i po pracy zaraz śpi.
Mówi, że ma doła.
Gdyby nie internet, skype i nadzieja na lepsze też bym tu nie wytrzymał.
W kantynie spotkałem Kubę-wyjadacza.
Wyjeżdża do Hiszpanii. W sieci zobaczył ofertę pracy przy zbiorze owoców. Zarobki może i nie największe, ale i tak większe niż w agencji. Kuba mówi, że w Hiszpanii są przynajmniej piękne dziewczyny. No i zupełnie inna mentalność.
Zabukował już samolot na styczeń. Wylatuje z Polski.
Przed świętami musi zdać jeszcze coś na uczelni.
Kiedyś powiedział, że jest magistrem...
Tu każdy może być każdym-Wojtek miał racje.
Tak samo z tym wyjazdem do Hiszpanii.
Może będzie wyjazd, a może nie.

Dzień 55

Pracuje na taśmie z nowymi Polakami.
Już mają dość.
Pakole w domu nie dbają w ogóle o porządek.
Nasi brzydzą się trzymać jedzenie we wspólnej lodówce.
-Jesteście rasistami.....-mówię.
-To się zamień
Dzieci w szkole mam uczyć tolerancji, a wolałbym nie dzielić lodówki z Pakistańczykami.
Taka to mentalność Polaka.
Pytają ile zarobią.
Zmieniam temat.
Pogoda od dwóch dni nie pozwala wychodzić z kwatery. Wieje i pada.
Andrzej mówi, że będzie tak wiało i lało dwa miesiące.
Może przez ten deszcz Konrad ma doła.
Wczoraj ledwo doszedł po pracy do swojego pokoju.
Mało je. Chyba musi szybko wracać.
-Jutro kupuje bilet do Polski. Ostatnio jak pracowałem w Tesco jakoś wytrzymałem. Teraz nie wytrzymam.
-No i dobrze. Wracaj do Polski.
-Pewnie jeszcze w tym roku zaczniesz myśleć o nowej pracy za granicą. Wojtek nie ma złudzeń.
-Może...
Grzegorz w kantynie mówił, że także czegoś szuka. W jakimś Domu Opieki.
Tutaj jest bez sensu.
Ma racje.
Może też wracać?
Wieczorem łączenie z domem.
Opowiadam o dylematach.
Jeszcze niecały miesiąc. Jakoś....
Może coś znajdziesz...
Żona się ze mną zgadza.

Dzień 57

Żegnamy Konrada.
Kupił bilet za 100 funtów i rano pojechał na lotnisko.
100 funtów to prawie tygodniówka.
Przed wyjazdem zadzwonił do agencji, Chciał się pożegnać i wyjaśnić.
Zagrozili mu sądem, i że kaucja na pewno (150 funtów) przepadnie.
No cóż zaryzykuje z tym sądem.
Kontrakt mamy wszyscy do marca, ale w Warszawie powiedzieli, że nie będzie żadnego problemu z rezygnacją z pracy.
Zobaczymy.
Konrad będzie pierwszy, który wyjedzie z naszej grupy. Jak coś się będzie działo my już będziemy o tym wiedzieć.
Wytrzymał 57 dni.
Grzegorz mówi, że będzie drugi.
W Agencji po pracy pytam o urlop na Święta.
Nie ma urlopu aż tak długiego.
Moje dziewczyny były na basenie.
Wieje.
Będę musiał jednak powpychać w szpary okienne gazety.
Wieje i leje.
Wyborcza pomoże.
Nade mną w pokoju pusto. U mnie w pokoju też pusto.
Wieje, leje i jest burza.
Burza w listopadzie...
Ja p....

Dzień 58

Sobota.
W nocy tak wiało, że spałem tylko dwie godziny. Nadgodzin nie ma więc wyruszam porozwieszać kolejne ogłoszenia. Byłem w dwóch sklepach z komputerami i pytałem czy nie potrzebują kogoś do pomocy. Wzięli namiary i powiedzieli, że na sto procent zadzwonią.
Już słyszałem taki tekst.
Muszę pomyśleć wreszcie o angielskim.
Nie mam siły się uczyć.
Wstaję o 4.45, wracam z pracy o 16.30. Na kwaterze jestem o 17.15. Odliczają mi dwie przerwy po pół godziny dlatego tak długo siedzę w fabryce. Jeśli mam wybierać między łączeniem się z domem, a angielskim to zawsze wybiorę dom.  
Sobota ma swoje prawa.
Koledzy idą po południu do polskiego pabu obejrzeć mecz Polska-Belgia. Ja idę na skypa.
Jak się kładę do łóżka to jeszcze ich nie ma.
Pewnie nasi wygrali.

Dzień 59
Kiedy wróciłem z kościoła Grzegorz nam oznajmił, że wyjeżdża do Szkocji. Do swojej poprzedniej pracy z tymi „warzywami”.
Mówi, że tam chociaż po pracy żył jak człowiek. Nawet miał dziewczyny.
Tu nawet wczoraj w pabie nic nie wyhaczył, chodziaż było kilka Polek.
Wyjeżdża na początku grudnia.
Polacy wygrali z Belgią i jadą na Mistrzostwa. Właściciel pabu znowu grał na akordeonie „Polska Biało-Czerwoni”. Wojtek mówi, że było sympatycznie, bez żadnych zadym.
Po południu pustka w pokoju.
Znowu leje i wieje, ale nie ma burzy.
Trochę piszę.
Brakuje mi gry na instrumencie.
Oglądam na laptopie jakiś film psychologiczny.
Byle do Świąt.

Dzień 60

Dzisiaj mijają dokładnie dwa miesiące jak wsiadłem do autobusu i wyjechałem z Polski. Lewa strona już mnie nie drażni.
Miasto ma swój klimat. Dobrze się tu mieszka... Anglikom.
Jakoś nawet nie próbuję podsumowywać.
Za wcześnie jeszcze.
Podsumowanie wypadłoby raczej kiepsko.
Poczekam trochę.
Nowi Polacy trzymają się razem. Nasza grupa też.
Taki instynkt stada. Wewnątrz swojej grupy jesteśmy dla siebie sympatyczni i uprzejmi. Poza nią już niezupełnie.
Staram się nawiązać kontakt z tymi co są tu dwa tygodnie. W kantynie przysiadam się do Piotra.
Z zawodu jest stolarzem. W Polsce zarabiał 1500 zł. Ma trójkę dzieci. Żona nie pracuje. Nie miał wyjścia, musiał wyjechać. Jak najszybciej chce sobie załatwić zasiłek na dzieci i dodatek socjalny. Na same dzieciaki dostanie 240 funtów. Tyle co za cały miesiąc pracy w Polsce. Będzie zadowolony z każdych pieniędzy powyżej 500 funtów. Trochę to potrwa zanim załatwi formalności. Jakieś dwa miesiące.
Poczeka.
Chce tu zostać na długo.
Wydaje się być bardzo spokojnym człowiekiem.
Narzeka na warunki zakwaterowania. Pytam czy nie przeprowadziłby się do nas. Zgadza się. Musimy załatwić w agencji przeprowadzkę. Oni i tak za chwilę zakwaterowaliby nam kogoś na miejsce Konrada. Wolimy sami sobie dobrać.
Wieczorem codzienne łączenie.
Coraz lepiej śpię.
Zaczyna mnie to niepokoić.

Dzień 62

Na taśmie poznaję Boba. Jest Angolem. Ma trójkę dzieci. Na co dzień jeździ rowerem, ale ma motor Hondę. Jego syn gra na gitarze i perkusji. Z córką ćwiczą Kik-boxing. Córka jest wicemistrzem Anglii. Bob woli boks tajski. Może uderzać wszystkim i we wszystko. Jest bardzo spokojnym człowiekiem. Tak ogólnie. Pierwszy Angol na taśmie co ma jakieś zainteresowania. Pracę traktuje jako zło konieczne. Żona pracuje w takim angielskim socjalu. Rozmawiamy o komputerach. Nie może oglądać filmów, bo nie umie wgrać kodeków. Umawiamy się, że do niego przyjdę. Chyba go nie skasuję.
Po południu leżę w pokoju i słucham Led Zepelin. Lubię klimat ich piosenek,
Dwie godziny nie mogę się rozgrzać.
Ta pogoda mnie wykończa. Leje jak z cebra.
Dzisiaj tylko dzwonię do domu.

Dzień 64

Po raz pierwszy mam offa. Rano powiedzieli nam w szatni, że mamy iść do domu, bo nie ma pracy. Oczywiście za ten dzień nam nie zapłacą. Dlatego fabryka woli korzystać z pracowników tymczasowych, bo nie musi im płacić jak nie ma roboty.
Mogli nam to powiedzieć wczoraj.
Wczoraj jeszcze nie wiedzieli.
K....ma...Po co wstawaliśmy tak rano.
Pytam o sobotę.
W tym tygodniu nie ma nadgodzin.
Za mieszkanie nam jednak za ten dzień odciągną.
Starzy pracownicy agencji mówią, że i tak mamy szczęście, że spotkało nas to dopiero teraz. W styczniu i lutym będzie jeszcze gorzej.
Jesteśmy w plecy czterdzieści funtów.
Chociaż pogoda się poprawiła. Nie pada i jest mróz minus dwa stopnie. Dla Angoli jest to bardzo zimno.
Po południu idę na Uniwersytet zobaczyć jak wyglądają kursy angielskiego.
Prowadzą je studenci.
Mam wypełnić test, a potem przydzielą mnie do odpowiedniej grupy.
Zajęcia dwa razy w tygodniu po półtorej godziny. Od siedemnastej do dziewiętnastej. Jak się zapiszę to muszę chodzić.
Nie wiem czy będę w stanie zdążyć po pracy. Proszą przemyśleć sprawę.
Spotykam Marcina, który jest inżynierem i który uczęszcza na te kursy już od dwóch miesięcy. Pracuje jako dizajner (cokolwiek to znaczy) w firmie budującej domki z drewna. Jest tu już rok, ale mu się nie podoba, chociaż zarabia na kontrakcie 24 tys. funtów rocznie. Mówi, że to nie jest wcale dużo, bo koszty mieszkania i normalnego życia w Anglii są spore. Chce wracać do Polski i z jego doświadczeniem myśli, że zarobi więcej niż tutaj. Jest już na takim etapie, że drażni go tu wszystko. Najbardziej ich wymuszona życzliwość. Pytają jak się czujesz, a zaraz potem zwalniają z pracy. Był świadkiem takiej sytuacji. Wymieniamy się telefonami. I tak pewnie się już nie spotkamy.


Dzień 65

Proszę żonę o zarezerwowanie biletu powrotnego na 20 grudnia. Przez telefon. Wracam bez względu na to czy mi urlop dadzą, czy nie. Sprawdzam też ceny biletów lotniczych. Do Poznania 20 grudnia cena wynosi 220 funtów.
Szok.
Większość linii lotniczych ma w tym czasie żniwa dzięki Polakom, którzy nie mogą przeżyć Świąt bez Polski.
Każdy naród ma swojego pierdolca-tak to skwitował Wojtek, który nie wyjeżdża na Święta. Do mamusi nie będzie jechał za 200 funtów w jedną stronę.
Przed południem trochę sprzątaliśmy kwaterę. Cały czas zastanafwiam się nad brakiem gniazdek prądowych w łazienkach, włącznikach światła na sznureczek, dwóch kranach na wodę ciepłą i zimną oraz nad efektami położenia wykładziny w łazience. I oczywiście nad ruchem lewostronnym.
Tradycja?
Pokazanie wszystkim swojej inności?
Jeszcze rury z łazienki i kuchni wpadające bezpośrednio do rynny.
Każdy naród ma swojego pierdolca.

Dzień 66

Niedziela jest deszczowa i wietrzna, mimo to wychodzę do miasta pooglądać wystawy świąteczne. U nas rozpoczyna się „Czekanie”, u nich można już stroić choinki. W każdym domu  świecą się lampki. Andrzej mówił, że 25 grudnia Angole zdejmują ozdoby. Póki co domy są oświetlone w różne reniferki, mikołajki, sanki i prezenty. Czas zakupów. Jutro spytam Boba czy wie jaki fakt upamiętniają Chrismas.
Myślę sobie, że będzie mi bardzo trudno w te ostatnie dni przed Świętami.
W powrotnej drodze wstępuję do mojej kawiarenki.
Córka powiedziała mi dzisiaj żebym wracał, bo bardzo tęskni.
Wracam na kwaterę.
Wszyscy mają doła. Grzegorz wyjeżdża w sobotę do Walii, do swojej pracy z „roślinkami”. Dzisiaj kupił bilet na NE. Około 300 kilometrów i będzie znowu w swoim przytulnym i drogim mieszkaniu.
-Trochę odpocząłem psychicznie. Mogę dalej walczyć. Kaczkami i sosami już wymiotuję. Wczoraj przysłali mi mejla, że mogę przyjechać. Jak ktoś chce to może ze mną jechać...
Zero odzewu.
Zostanie więc nas czterech na kwaterze. Nie dokwaterowali nam jeszcze Piotra. Znając ich dadzą nam jakiegoś Pakola. Jutro musimy tę sprawę przyspieszyć.
Grzegorz się cieszy, chociaż jeszcze pół roku temu miał tej pracy serdecznie dość.
Cóż. Życzę mu wszystkiego najlepszego.

Dzień 67

Jest praca. Nigdy nie myślałem, że będę się cieszył z możliwości nakładania mięsa na tacki.
Większość naszej grupy chce wyjechać na Święta.
Na stałe, albo na urlop. Problem w tym, że nie mają paszportów, bo jeszcze nie odesłali im z Home Offica. Agencja specjalnie wysyła późno, żeby wszyscy nie zostawili ich w jednym momencie. Zanim przyjadą nowi. Słyszałem o kolejnej grupie przyjeżdżających w grudniu.
Ja nie dałem im paszportu, bo mam już czterdzieści walizek za sobą i nie ufam nikomu na tyle, żeby dawać mu jedyny dowód tożsamości. Kilka razy grozili mi, że mnie wyrzucą. Ja im powiedziałem, że dam ale w nowym roku. Przestali grozić i nie wyrzucili. Dojdzie do tego, że Polacy nie będą mogli jechać z braku paszportów. Andrzej mówił, że to ich stara praktyka. Spytałem czemu nas nie ostrzegł.
Ma to gdzieś.
Jego też nikt nie ostrzegł.
Kuba wyjadacz już ma bilet zabukowany. Wylatuje siódmego grudnia.
Wieczorem żona mi oznajmia, że nie ma wolnych miejsc w autobusie...Oniemiałem. Pani w biurze jej powiedziała, że jest za późno. Mimo opcji „open” biletu i tak trzeba rezerwować konkretny termin. Jestem załamany. Bilety na samolot kosztują już 300 funtów.
Powiedziałem żonie, że chociażbym miał iść pieszo, na Święta będę w domu. Zadzwoni jeszcze raz jutro, i pojutrze do firmy przewozowej. Ktoś na pewno zrezygnuje....
Wiara czyni cuda...
Ja p.....Dlaczego nie rezerwowałem wcześniej?
Czterdzieści walizek, a taki głupi.

Dzień 69

Dwa dni pracy do osiemnastej. Dwanaście godzin dziennie. Zapowiada się dobry tydzień. Mimo nawału pracy cały czas myślę o powrocie. A jak się nie uda zdobyć miejsca?...Byłbym rozbity...
Grzegorz powoli się pakuje. Nie dzwoni do agencji, bo nie chce się denerwować. Napisze list, że musiał nagle wyjechać i to wszystko. Kto dużo pyta ten dostaje dużo odpowiedzi. On nie jest ciekawy co mu powiedzą.
Konrad przysłał mejla, że szuka pracy w Polsce, że nas pozdrawia, i że jest szczęśliwy, że już nie jest w Anglii.
Ciekawe ilu z tych miliona wróciło wcześniej.
Pewnie niedużo, bo by nie było miliona.
A cięgle przybywają nowi.
Wczoraj zakwaterowali nową grupę.
Dzisiaj mieli szkolenie.
Siedzieliśmy w kantynie, nie rozmawialiśmy i patrzyliśmy na nich jak zajadają się bekonem z fasolą. Całość za 3,60.
Mają jeszcze kasę z Polski.
Z kredytu.
Niedługo będą nosić kanapki.
Z darmowym łososiem z Lidla.
Tak jak my.
Kredyt się skończy.

Dzień 71

Mam miejsce w autobusie jadącym dwudziestego do Polski.
Udało się, bo ktoś zrezygnował.
Pytam czy na sto procent.
Na tysiąc....
Czuję jak spada ze mnie kilka ton ołowiu.
Ten tydzień był bardzo ciężki ze względu właśnie na tą niepewność. No i dużo pracy. Jutro też idziemy i może w niedzielę. Chociaż jestem zmęczony chwytam te nadgodziny, żeby mieć z czym jechać do domu. Na razie nie wygląda to różowo.
Grzegorz nas opuszcza. Smutno.
Jest bardzo wesoły.
Na koniec opowiada nam trochę o sobie. Wychodzi, że nie ma żadnego wyższego wykształcenia. Jest mechanikiem po technikum. Nie chciałem mu przypominać, że jeszcze niedawno był po psychologii.
W Anglii nie weryfikują nadesłanych cv, dlatego może pracować z upośledzonymi. Liczy się tylko zaświadczenie o niekaralności.
A to kupił na stadionie X Lecia...
-Co byłeś w pace?
-A jak myślisz?

Dzień 72

Wreszcie grudzień.
Chociaż jest niedziela byliśmy w pracy. My za 5,60F, wszyscy zatrudnieni na stałe za podwójną stawkę. Cóż ostatni miesiąc życia z poczuciem niesprawiedliwości.
Na kwaterze nie zjadłem nawet obiadu. Poszedłem spać.
Spałem cztery godziny.
Obudziłem się o osiemnastej.
Dwa pokoje puste nade mną.
Jakoś dziwnie.
Coś tam zjadłem. Zadzwoniłem do żony i poszedłem spać, bo jutro pobudka znowu o 4.30.
Święta tuż, tuż..

Dzień 74

Spytałem Boba czy wie dlaczego obchodzimy Święta Bożego Narodzenia. Myślałem, że nie wie. Wiedział.
-A czy młodzież wie?
 Mówi, że w szkole dużo czasu nauczyciele opowiadają o narodzeniu Chrystusa. Mimo tego, że w klasie jest prawie połowa muzułmanów. Były jakiś czas temu protesty, ale po zamachach terrorystycznych wszyscy siedzą cicho. Boją się, że będzie się nimi interesować Państwo Brytyjskie.
-A wiesz, każdy ma coś do ukrycia. Nikt nie lubi policji, urzędników. Wszyscy chcą mieć spokój.
To nie jest jeszcze tak źle.
Wczoraj i dzisiaj mieliśmy dużo pracy. Pewnie przed Świętami każdy robi zapasy jedzenia. Dla nas to dobrze.
Dzwonił Grzesiek, że ma to samo mieszkanie co miał poprzednio. Niestety pamiętają dlaczego musiał opuścić pracę. Dali mu jeszcze jedną szansę ponieważ wszyscy Anglicy rezygnują z takiej pracy i za te pieniądze. Musiał obiecać, że będzie się uczył angielskiego.
Byliśmy w biurze agencji po raz trzeci prosić o zakwaterowanie Piotra. Obiecali, że się tym zajmą. Jak zawsze.
Pytam, czy mogę wypełnić kartę urlopową.
-Wypełnić możesz, ale mamy bardzo dużo pracy zaraz po Świętach...
Wątpię, czy dostaniesz urlop.
Pomyślałem, że nie pamiętają o moim paszporcie. Myślą, że go mają.
Wieczorem łączenie z domem.
Zaczynamy już liczyć dni do wyjazdu.

Dzień 76

Kuba przyszedł się pożegnać. Wczoraj mieli na kwaterze imprezę pożegnalną. Wypił trzy dwulitrowe cajderki, bo na nic innego nie miał już kasy. Jak przyjechał miał forsę z Holandii. Tutaj nie odłożył nic. Ledwo mu starczyło na bilet. Cóż znowu będzie musiał prosić o pomoc mamę. On tak jak ja nikomu nie daje swoich dokumentów, więc ma paszport. W agencji nie był i nie ma zamiaru się z nimi kontaktować. Napisał tylko w internecie na forum to co myśli o pracy tutaj.
Wymieniliśmy się telefonami i mejlami.
Rozmawiałem na taśmie z Bobem o bezrobociu w Anglii. Mówił, że dla nich praca tej firmie jest ok. Jest na stałe, 6,90 za godzinę i nie jest pracą agencyjną. Sam pracował w innej fabryce zatrudniony przez agencje. Miał najniższą krajową i żadnych praw. Tak tu już jest. Pytam jakie ma wykształcenie. Jest stolarzem. Pytam dlaczego nie pracuje na budowie. Tam lepiej płacą.
-Ale praca cięższa i na powietrzu. Tutaj chociaż zimno, na głowę nie leci.
Ty jesteś nauczycielem. U nas nauczyciele zarabiają 500 tygodniowo. Co ty tu robisz?
Ciekawa sprawa.
W Polsce jak powiem, że jestem belfrem to wszyscy się uśmiechają, że nieudacznik jakiś, bo facet nie powinien tak mało zarabiać. Tutaj każdy patrzy z pewną zazdrością myśląc: „temu to się udało...”.
Szkoda, że mój angielski nie pozwala mi pracować w szkole.
A może dobrze, bo jeszcze by mi się spodobało.
Wieczorem żona opowiada o tym co kupiła córce na Mikołaja.
Mówię jej o szacunku dla pedagogów w Anglii.
Ja u niej mam szacunek. Uważa, że jestem dobrym nauczycielem.
Żona niestety nie jest moim pracodawcą.


Dzień 80

Dużo pracy i coraz bliżej wyjazdu. W sobotę pracowaliśmy sześć godzin. Niedziela ciągnęła się niemiłosiernie. Chwycił lekki mróz (minus dwa) i wszyscy Angole narzekają.
Jeśli istnieje perspektywa szybkiego końca czegoś nieprzyjemnego to czas ciągnie się nieubłaganie. Chciałbym jeszcze jak najwięcej zarobić w tym tygodniu, bo nie wiadomo czy za następny tydzień mi zapłacą. Wojtek mówi, że muszą, ale oni nic nie muszą.
Paszportów nadal nie oddali, a nawet jeśli oddadzą to już za późno bukować bilety. Niektórzy mieli pecha i nie pojadą na Święta. Uzmysławiają to sobie tak naprawdę dopiero teraz. Robert i Samanta grozili im sądem angielskim. Endi niby się przejął, a jak wyszli to zdrowo się uśmiał.
Córka chciałaby pod choinkę nowy telefon komórkowy.
Jest w Orange śliczny, różowy Sagem z klapką. Taki jaki sobie wymarzyła. Kosztuje 40f. Sprawdziłem w necie i na Allegro można go kupić za 350 zł. Zarobiłbym 150 zł. Może by więcej tego kupić i sprzedawać na aukcjach internetowych. Będę musiał to przemyśleć.
Bob powiedział wczoraj, że mój angielski akcent przypomina mu sposób mówienia Borata (bohater filmu Borat).
Trochę się załamałem. Trzy lata walki z wymową angielską poszło .....
Codziennie staram się z nim rozmawiać przynajmniej godzinę. Jest to dla mnie najlepsza lekcja angielskiego.

Dzień 82

Nowa grupa Polaków pyta nas o przyczyny naszego niezadowolenia z agencji. Jeszcze nikt im nie powiedział o mniejszej stawce za nadgodziny i nie doświadczyli wielkości pobieranych opłat za mieszkanie oraz offów.
I oddali paszporty.
Cóż wszystko przed nimi.
Piotr już się do nas wprowadził i opowiadał wczoraj o swoich dzieciach. Jest z nowej grupy, ale już uświadomiony.
-Pewnie, że nie jest to taka sytuacja jaką przeżyli Polacy we Włoszech pracujący prawie jak w obozach pracy, ale też mamy nieźle p.....
Wojtek po raz kolejny wykazuje pełen obiektywizm.
Pytał czy dołożymy się do choinki.
W życiu.
Moja choinka już stoi na balkonie.
W Polsce.
Czeka na mnie.
Idę do Lidla kupić coś do zabrania do Polski.
Kupuję whisky, cajderki dla kolegów i czekoladki.
Piwo jest drogie i nie takie dobre jak w Polsce.
I dla córki kupuję telefon.

Dzień 83

Na taśmie opowiadam Bobowi o stanie wojennym z 1981r. On chociaż ma 42 lata nic nie pamięta i nic nie wie. Dla niego Polska jest tak samo odległa jak księżyc.
Ile osób w Polsce mających 42 lata pamięta stan wojenny?
Chyba zbyt dużo wymagam.
Coraz bliżej wyjazdu.
Autobus podjeżdża o drugiej w nocy, więc będę musiał zabezpieczyć sobie jakiś transport. Spytam Ślązaków. „Osiemnastolatek” powinien dać radę przejechać pięć kilometrów z moim bagażem i ze mną.

Dzień 84

Jak wróciłem z fabryki widok spakowanej walizki sprawił mi wielką przyjemność. Doprowadził wręcz do euforii.
O przełomie w poszukiwaniu nowej pracy przed Świętami mogę tylko pomarzyć. Każda firma pracuje już na zwolnionych obrotach. My pracowaliśmy dzisiaj do dwunastej.
Dostaliśmy rachunek za gaz i wodę. Za trzy miesiące rachunek za gaz wyniósł 180 funtów, a za wodę 120. Wiedzieliśmy, że kiedyś musimy to zapłacić. Konrad i Grzegorz zostawili nam trochę pieniędzy na wszelkie rachunki. Powinno starczyć. Robimy dokładne rozliczenie. Muszą dosłać po 10 funtów.
Mam nadzieję, że to są nasze ostatnie wydatki.
Powoli zaczynam liczyć zarobione pieniądze i korzyści wynikające z mojego wyjazdu.  Kasy będzie  około dwóch tysięcy funtów. Na czysto. Podatku mi nie odciągnęli, bo do 5200 w UK się nie płaci podatków. Kwota wolna. Od stycznia pobieraliby już 14 procent.
Miało być o wiele lepiej chociaż i tak zarobiłem najwięcej z całej grupy. Miałem kilka prac dodatkowych, dużo nadgodzin, a poza tym żyłem wybitnie oszczędnie. Gdyby wypaliły mi prace dodatkowe....
Cóż, trzy miesiące minęły i się nie udało. Paweł czekał pół roku. Ja nie mam takiej desperacji ani potrzeby.
Mówię trochę lepiej po angielsku, ale nie jest to nic nadzwyczajnego. Nadal nie rozumiem około 50% mówionego tekstu.
Zobaczyłem trochę świata innego niż prowincja Polska.
No i ?........

Dzwonił Paweł, że wylatuje z dwoma kolegami w delegację do Szwajcarii, i że kupuje samochód, i że w ogóle jest superowo. Na Święta dostał urlop-leci przez Berlin do Polski. Powinniśmy się jeszcze przed wyjazdem spotkać.
Nie wiem czy zdążymy.

Dzień 85

Ostatni weekend w Anglii. Idę do ogrodu botanicznego zrobić zdjęcia.
Na pamiątkę.
I do miasta.
W sklepach szał zakupów.
Ja wypłacam pieniądze. Jednorazowo mogę wypłacić tylko 300 funtów. W UK najwyższy nominał to 20. Typowo angielskie.
Wracam na kwaterę. Wojtek wysłał mamie pieniądze na kredyt. Zostało mu 50 funtów. Będzie miał cienkie Święta.
-Na alkohol starczy.
Z całej grupy do Polski wyjeżdżają tylko dwie osoby. Wszyscy chodzą tak wściekli, że wystarczy iskra, a rozniosą biuro agencji.
Wczoraj Endi oddał paszporty. O miesiąc za późno.
Urlop dostali wszyscy, ale tylko w Wigilię. Święta nie są płatne. 27 grudnia mamy wrócić do pracy. Napisałem wniosek o cztery dni urlopu. Nawet jeśli nie wrócę i tak będą mi musieli zapłacić.
Zobaczymy.
Wieczorem idę odwiedzić Ślązaków. Uzgadniamy, że za podwiezienie mnie na przystanek dostaną 5 funtów. Tyle ile ja wziąłem od nich za pracę przy komputerze. Myślę, że bardzo uczciwa propozycja.
Łączę się z domem. Wspólnie liczymy dni do powrotu.

Dzień 86

Po mszy w Ośrodku Polskim podchodzę do księdza i żegnam się. Żegnam się też z kombatantami. Siadam do pianina. Śpiewamy wspólnie kolędy. Już ich nie zachęcam do przyjazdu do Polski.
I tak nie przyjadą.
Angole nie obchodzą Wigilii tak jak my. 24 grudnia idą na Chrismas Party do pubu. Właściwie to chodzi o zwykłe uchlanie się w knajpie. Najważniejszą  częścią Świąt jest rodzinny obiad 25 grudnia składający się z indyka. W drugi dzień Świąt znowu spotykają się w pubach i znowu piją.
Chrońmy naszą tradycję świąteczną przed „zangoleniem”.
Wojtek mówi, że w Polsce Święta to także jedno wielkie chlanie. Tyle, że w domu.
Gdyby tak było to po co Polacy wracaliby do Polski.
Mogliby się upić w Anglii.
Wieczorem poprosiłem żonę, żeby zaczekała na mnie ze zrobieniem zakupów i ze strojeniem choinki.

Dzień 88

Wczoraj pracowaliśmy do 12.00, dzisiaj do 16.30.
Konrad napisał mejla, że zapłacili mu za ostatni tydzień pracy, czyli jest tak jak mówił Wojtek.
Endi zakomunikował, że w piątek mamy wolne-niepłatne. Zatrudnieni na stałe mają płatne.
Wojtek jest wściekły, ja mimo wszystko mam coraz lepszy humor.
Ci, którzy otrzymali paszporty zastanawiają się czy nie wrócić do Polski. Bilety lotnicze przez Berlin jeszcze można kupić za 300 funtów.
Jechałem do Anglii z dwiema walizkami, a wracam z jedną. Rzeczy, które używałem do pracy są tak zniszczone, że je wyrzucę. Żywność z Polski zjedzona, kosmetyki zużyte....
Będę miał tylko wypchany portfel.
Sto dwudziestek zajmuje sporo miejsca.

Dzień 90

Ostatni dzień pracy z sosami, mięsami, łososiami w stroju przypominającym całościowe zabezpieczenie antykoncepcyjne. Cokolwiek to znaczy.
Życzymy sobie wszystkiego najlepszego. Podchodzę do Lali. Pakol, a myśli jak Polak. Życzenia przyjął i złożył mimo, że jest Muzułmaninem.
Zazdrości mi mojej radości.
Polacy, którzy zostają składają życzenia prawie ze łzami w oczach. Spędzać Wigilię tutaj to dla nich coraz bliższy koszmar.
Andrzej też zostaje. W drugie święto pracuje, bo płacą potrójną stawkę. Coś chyba te noclegi poza kwaterą nie dały nic dobrego. Andrzej załatwił Wojtkowi, że może pracować razem z nim 26 grudnia. Za 5,60.
Dzisiaj w Betlejem.....
O 15.00 jesteśmy na kwaterze.
Pakuję ostanie rzeczy.
Mam autobus o drugiej w nocy. Telefonicznie przypominam Ślązakom o naszej umowie.
Robię kanapki na drogę i jem ostatnią kolację z współlokatorami.
Mimo pierwszej akcji z pogryzieniem dobrze będę wspominał chłopaków.
90 dni bez telewizora.
Wczoraj ważyłem się w fabryce.
Schudłem 6 kilogramów.
Akurat tego nie żałuję.

Dzień 91

O pierwszej w nocy podjeżdżają pod kwaterę Ślązacy. Ładuję na plecy bagaż i podjeżdżamy na przystanek.
Stoję na placu z czterema Polakami. Czekamy do trzeciej. Jest zimno i nie ma gdzie się schronić. Dzwonimy do firmy przewozowej. Proszą o cierpliwość. O 3.30 podjeżdża autobus. Prawie wszystkie miejsca są zajęte. W środku panuje zimny zaduch. Wszyscy śpią przykryci kurtkami.
Mamy przesiadkę pod Londynem. Tysiąc Polaków szuka swojego autobusu. Trwa to prawie dwie godziny. Z trzygodzinnym opóźnieniem ruszamy dalej. W autobusie rozmawiam z sąsiadami. Jeden pracuje w Bristolu dla agencji jako kierowca. Zarabia 5,60 na godzinę, ale pracuje na umowę zlecenie po dziesięć godzin dziennie i w soboty.  Mieszka w barakowozie. Drugi pracuje w firmie remontowej. Jest na kontrakcie i na miesiąc ma 1200 funtów na rękę. Pracuje 12 godzin dziennie i śpi w remontowanych przez siebie domach.
Obaj są tu od dwóch lat i obaj wracają po Świętach.
Pytam, czy szukali pracy w Polsce.
Nie szukali, ale pracy i tak nie ma.
W UK planują być jeszcze parę miesięcy ze względu na rodziny.
Nie wierzę.
Styl życia emigranta jest jak narkotyk.
Przeprawiamy się przez Kanał promem. Bez kolejek.
W Belgii trafiamy na ogromny, trzygodzinny korek.
Zaczynamy oglądać filmy.
Sensacyjne. Marne.

Dzień 92

O 24.00 przekraczamy polską granicę. Granicę, której nie ma, bo od północy obowiązuje Polskę umowa z Schengen.
Coś niesamowitego.
O szóstej rano, po dwóch dobach podróży wreszcie dojechałem. Wyszedłem z autokaru i zakręciło mną... 
Jakie piękne miasto.
Jak pięknie pachnie moja żona.
Jaki mam piękny samochód.
Jaki piękny jest mój blok.
Córeczka najpiękniejsza...

-Słyszałem, że teraz najlepiej płacą w Norwegii i Danii.....