Obok
Krajeński
|
powrót |
Jurata Bogna Serafińska |
NIEPAMIĘĆ |
Sambor siedział w przedziale kolejowym i przeglądał pocztę. Czytając maila od Benigny, doznał nieznanego sobie uczucia. To było jakieś dziwne napięcie, jakaś niepokojąca tęsknota. Benigna pisała, że dawno się nie widzieli. Tak, rzeczywiście nie był u niej od kilku miesięcy, chyba od trzech. Ale dlaczego miałby ją odwiedzać częściej? Wszystko było ustalone, Benigna wiedziała jak ma prowadzić firmę. A jednak te jej maile były zastanawiające. Pisała w konkretnych sprawach, ale w jej słowach wyczuwało się skrywaną namiętność, jakby chodziło o coś więcej niż o sprawy profesjonalne. Wysiadł z pociągu, dochodziła godzina trzecia w nocy. Wyciągnął komórkę, wystukał hasło. – Dzwonię, bo wiem, że nie śpisz – powiedział. - Przyjdę jutro, a właściwie dzisiaj o czternastej. – Czekam. – usłyszał jej cichy głos z charakterystyczna chrypką. Obudził się kwadrans przed czternastą. Poczuł zdenerwowanie. Wysłał sms-a z przeprosinami i znowu usnął. Ponownie przebudził się po szesnastej, wskoczył pod prysznic, szybko się ubrał i pognał do metra. O siedemnastej dzwonił z domofonu na parterze szarego bloku. Benigna otworzyła od razu. Była szczuplejsza niż wcześniej i miała jakby większe i bardziej błyszczące oczy. Miała na sobie granatową sukienkę z białym kołnierzykiem, która podkreślała jej szczupłą figurę i bajeczne wcięcie w talii. Sambor wszedł i od razu poczuł, że coś się zmieniło, coś było inaczej niż przedtem, ale co? Nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie. – Dlaczego mnie to w ogóle interesuje – zdenerwował się właściwie bez powodu. Czy naprawdę bez powodu? Benigna wyglądała na niemile zaskoczoną. Czyżby spodziewała się innego powitania, czegoś więcej niż zdawkowe „cześć”, po którym oczekiwany przez nią mężczyzna przeszedł koło niej, zdjął plecak i usiadł przy stole. Czyżby miała prawo oczekiwać czegoś więcej? - Mam naszykowany obiad, może zjemy teraz? – usłyszał. To pytanie wyprowadziło go z równowagi. Był głodny, bardzo głodny i chyba właśnie dlatego poczuł chęć aby się pokłócić. Ale dlaczego? Przecież nie miał do tego żadnych podstaw, żadnego prawa. Kłócić bez powodu można się tylko z osobą bardzo bliską – z żoną, przyjaciółką, kochanką… Z zaufanym współpracownikiem jest to bez sensu. – Czy Benigna jest mi bliska? Czy łączy nas coś więcej niż praca? To możliwe, jednak nic nie pamiętam. - Sambor czuł potrzebę, aby przytulić się do Benigny, jednak wbrew sobie, postanowił, że będzie twardy. - Wy, kobiety, takie już jesteście – usłyszał swój głos. Zawsze chcecie, żebyśmy jedli to, co nam podstawicie. Nie, tak nie będzie, nie będzie tak jak ty chcesz! – krzyknął. W tym samym czasie zdał sobie sprawę, że przecież nie wie, czego ona chce. I właściwie jakim prawem na nią krzyczy? Czyżby jednak coś ich łączyło? Benigna zadrżała, ale patrzyła na niego w milczeniu, jakby zobaczyła go po raz pierwszy. A on perorował dalej: – Wy, kobiety, zawsze wszystko komplikujecie … W podobny sposób przemawiał jeszcze około pół godziny. Bał się przerwać swój potok wymowy, bo czuł, że jest nie w porządku. Obawiał się jakiegoś konkretnego pytania i tego, że nie będzie umiał na nie odpowiedzieć… W przerwach między zdaniami zjadał ze stojącego na stole talerzyka placuszki z jabłkiem. Był bardzo głodny, a dopiero co odmówił zjedzenia obiadu i to w dość niegrzeczny sposób… Benigna bez słowa postawiła przed nim wielki kubek gorącej herbaty. Zawsze lubił pić z takiego dużego kubka. Skąd ona o tym wiedziała? Te placuszki budziły w nim skojarzenia. Już kiedyś jadł takie same i wtedy coś się wydarzyło, coś bardzo ważnego. Ale co, tego nie mógł sobie przypomnieć. Był pewien, ze Benigna miała wiedzę na ten temat, ale nie chciał jej o nic pytać, nie chciał okazać słabości, przyznać się do swojego zagubienia. Tego jednego był pewien – nie może okazać przy niej słabości. Jest przecież twardym, silnym mężczyzną, a ona… ona jest atrakcyjną, inteligentną kobietą, która mogłaby, z którą mógłby… Nie, to niemożliwe, kobieta nie będzie nim rządzić – nigdy, przenigdy… – Jestem taki śpiący, a musiałem tu przyjść zamiast się wyspać – zakończył swój monolog. W tym momencie Benigna nie wytrzymała i odezwała się drżącym głosem po raz pierwszy od godziny. - Dlaczego musiałeś? Myślałam, że… chciałeś. Przecież dzwoniłeś do mnie o trzeciej w nocy, że chcesz przyjść. Sambor patrzył na nią tak, jakby nie wiedział, jak i dlaczego się tu znalazł. To było dziwne i niepokojące. Dlaczego Benigna mówiła takim głosem, przez ściśnięte gardło… O co jej chodzi, dlaczego patrzy tak, jakby miała się za chwilę rozpłakać… I Sambor dalej coś mówił, o czymś sam siebie przekonywał. Nie pamiętał niczego, bał się. Czyżby tak zadziałały leki? Nie wiedział, czy Benigna wie o jego chorobie, co w ogóle o nim wie? Patrzyła tak przejmująco. Tak, jakby… jakby wszystko było możliwe, wystarczyło tylko zrobić jeden krok… Nie mógł znieść jej wzroku. Dlaczego? Dlaczego musiał do niej przyjść? Tak, ona ma rację, zadzwonił w nocy i powiedział, że przyjdzie. Tak postępuje tylko mąż albo kochanek. Czyżby był kochankiem? To możliwe, ale dlaczego nie pamięta, nic nie pamięta? Zerwał się od stołu i podszedł zdecydowanie do drzwi. Zobaczył jeszcze, że Benigna zachwiała się jakby miała upaść. - Nic nie wiem – krzyknął i w pośpiechu wybiegł z mieszkania. Potem chodził przez kilka godzin po mieście. Gdyby umiał wrócić, zapytać, przytulić policzek do jej policzka… Nie, Sambor tego nie mógł zrobić, nie mógł okazać słabości. Wolał poświęcić, to co by być mogło. Jakaś siła zewnętrzna nakazywała mu nie dopuszczać do bliskości z Benigną, udawać nawet przed sobą samym, że jest mu obojętna, eliminować z pamięci… W uszach dzwoniły mu słowa – musisz udawać, że nic nie było, musisz zabić wspomnienia, spalić na stosie dawne marzenia, lepiej, żebyś nie szukał odpowiedzi na pytania, pamiętaj – to kobiety wszystko komplikują… - Tak, kobiety wszystko tylko komplikują – zamruczał i poszedł bez celu przed siebie. Szedł szybko i chciał zapomnieć… Ale jak zapomnieć fakty, które zagubiły się gdzieś na orbicie świadomości? Jak można zapomnieć o wielkim uczuciu, które istnieje pomimo niepamięci? Sambor szedł przed siebie i powtarzał jak mantrę – kobiety wszystko komplikują… Ale cały czas widział przed sobą bladą twarz Benigny i jej wielkie oczy pełne łez. Muszę wziąć się w garść – postanowił i skierował się w stronę pustego stadionu. Po chwili rozpoczął bieg. Liczył na to, że zmęczenie przyniesie mu odrobinę spokoju. Spokój i cisza – to było wszystko, co było mu potrzebne. Kto to powiedział? Lekarz? Nieważne, trzeba trenować i starać się nie myśleć o niczym. Sambor robił kolejne okrążenie. Nie wiedział, że cały czas obserwuje go mały, pomarszczony człowieczek, siedzący na trybunie. Człowieczek wyciągnął z kieszeni notes i napisał – Sambor – kolejny etap – Niepamięć, dzień pierwszy. |