Obok
Krajeński Kwartalnik Kulturalny
|
powrót do strony głównej |
Barbara Jendrzejewska |
ZJAZD |
Pamięci Tadeusza Nalepy I Las pachniał jesienią. Szerokie wieńce soczystego wrzosu otaczały wysokie świerki i wyniosłe sosny. Witał zapachem grzybni, aksamitem siwego mchu wdzierającego się na odsłonięte palce letnich jeszcze sandałów. Bezruch i cisza. Czasem tylko lekkie stukanie małego, ukrytego dzięcioła. Jeszcze jasne, ostatnie promienie spóźnionego lata przedzierały się cichaczem pomiędzy prześwity szerokich ramion kilku liściastych drzew. Spokój. Doskonałość natury. Harmonia kolorów i cieni. Za chwilę jesień, za kilka dni. Kim upajała się ostatkami zachodzącego lata. Lubiła ten nastrój, ten niepowtarzalny klimat, który był tylko tu i nigdzie indziej na świecie. Niebo szarzało. Nie warto zapuszczać się w głąb leśnych czeluści. Za chwilę nadejdzie wczesny zmierzch, potem wieczór i leśna noc. Nie dla niej. Pora powrotu, a trochę żal. Jutro ten sam las będzie zupełnie inny, inne wrzosy, inny mech. Nieuchronność przemijania zbliża się z każda minutą, z każdą chwilą i w lesie, i w nas. Trzeba wracać z pustego lasu do pustego domu. Nie zachęcało to zbytnio do szybkiego powrotu, ale natura podjęła decyzję za Kim. Zanim wsiadła do swego lekko przechodzonego auta, zdjęła sandały i wytrzepała z nich piasek. Potem wyskubała maleńkie gałązeczki mchu spomiędzy palców nóg. Strząsnęła włosy i chwyciła za kierownicę, Jeszcze kluczyk do stacyjki, jeden obrót w kierunku lasu i wszystko staje się coraz większym oddaleniem. Wraca. Szosa prawie pusta. Już nie widać wiecznie zielonych drzew, już za chwilę reklamy, znaki, skrzyżowania. Jedzie. Spokojnie, bez pośpiechu. Zdąży. Zdąży na pewno. Sam wyjechał do Stanów. Pół roku po ślubie. On nie będzie mieszkał w bloku. On zarobi na dom. Początkowo miał dostać mały domek w prezencie ślubnym od bogatej ciotki, ale brat prędzej ślubował, a do tego krótko potem został ojcem, więc ciotka szybko zmieniła decyzję, czym skłóciła i braci, i bratowe. Kim nie zależało na domu, ale nie mogła nic zrobić. Sam postanowił i nie było dyskusji. Teraz łączą ją z mężem telefony, na które tu musi pracować ona. Sam jest dobrym chirurgiem i dostał posadę wyjątkową, zatem zarabia świetnie i po roku, kiedy skończy kontrakt, na pewno kupią całkiem ładny dom. Zostało jeszcze pół roku w pustym mieszkaniu, za dużym dla jednej osoby, gdzie trudno raczej być w pełni szczęśliwym człowiekiem, a zwłaszcza kobietą. Sam pracuje po wiele godzin dziennie, bierze dyżury, uczestniczy w przyjęciach i zapełnia konto. Informuje skrupulatnie o jego stanie, pyta o zdrowie Kim , atmosferę w jej pracy i wydaje mu się, że jeśli nie jest obłożnie chora, a zakład jeszcze stoi, to u niej wszystko jest w najlepszym porządku. Nigdy nie pyta o jej wieczory, o jej stan ducha czy tęsknoty. On ciężko pracuje, ona ma czekać (przecież jej praca to żadne pieniądze) i wtedy będzie upragniony dom. Nie szkodzi, że jego, że jej do tej pory na nim nie zależy. Ma być dom, no i oczywiście większy od tego, który ma brat. Tak sobie zaplanował pełnię szczęścia Sam. No to ją pewnie będzie miał. Kim zamyśliła się na czerwonych, aż jakiś kierowca musiał ją przywołać do porządku klaksonem, by włączyła się znów do ruchu. Ruszyła z miejsca i kiwnęła przepraszająco w kierunku mijającego ją taksówkarza. Ten pomachał do niej od niechcenia i szybko wyminął. Po piętnastu minutach była przy garażu. Po następnych dziesięciu wybierała korespondencję ze skrzynki na listy i otwierała drzwi mieszkania, Było puste, smutne, choć tak pieczołowicie pielęgnowane przez jej wytrawny, kobiecy gust. Wciąż czuła zapach lasu i uśmiechając się do siebie myślała, że uda się jej zachować go trochę tu, w tym mieszkaniu, które ona bardzo lubiła. Wzięła prysznic, zaparzyła ulubioną kawę i zaczęła przeglądać korespondencję, której jak zawsze było sporo: rachunki, zawiadomienia, zaproszenia, reklamówki... i jakaś żółta koperta. Odręczne pismo, od którego dawno odwykła, nie przypominało jej nikogo znajomego. Przez chwilę trzymała kopertę w ręku i machała nią, zastanawiając się nad nadawcą przesyłki, a następnie rozerwała ją i wyjęła ze środka pojedynczą kartkę. Zaczęła od podpisu. To Kaja, Jej koleżanka ze szkolnej ławki informuje ją, że za miesiąc odbędzie się w liceum, które kończyły... 20 lat temu, zjazd absolwentów. Ona jest w Komitecie Organizacyjnym i zawiadamia ją jeszcze nieoficjalnie... „Dostaniesz eleganckie zaproszenie niebawem, ale chciałam pierwsza Cię powiadomić ze względu na naszą wspólną ławkę. Musisz przyjechać. Koniecznie. Jest tyle do gadania. Potwierdź zaraz, jak tylko dostaniesz zaproszenie z pieczątką szkoły. Ed też będzie!!” Ed? Nie do wiary. „Ed też będzie” - krążyło jej po myślach, jak natrętny refren ulubionej piosenki. Pojedzie? Pewnie, że pojedzie. Musi zobaczyć tych wszystkich ludzi. Ale czy ich pozna, czy oni ją poznają? Jak się rozmawia po tylu latach z ludźmi, z którymi nie miało się nic wspólnego przez... 20 lat. Odgrzebywała w pamięci koleżanki i kolegów. Sadzała ich w dawne ławki i widziała ich twarze, po chwili prawie wszystkie, później zupełnie wszystkie. Uśmiechała się do wspomnień. Przywoływała tylko miłe, zabawne, grandziarskie wspomnienia i ...Eda, Eda, Eda... I I - Co założysz na osiemnastkę do Zuli? - Jeszcze nie wiem, czy w ogóle pójdę. - Gadanie, takiej prywatki się nie opuszcza – nadawała Kaja. - Dlaczego? - Bo nie i już! - Też mi powód. A z kim ja tam będę się bawić? - Pytanie. Przecież idzie do niej pół naszej klasy... - To który dla mnie? - A kto ci pasuje? - Z naszej klasy? Nikt. Po prostu nikt. - No nie sądzę, aby zaraz ktoś wielce... chciał randkować Pobawimy się wszyscy razem... - No nie wiem... - Jak ty nie pójdziesz, to mnie matka nie puści. Proszę – podeszła do Kim i ucałowała ją w policzek – mam taką ochotę na balety. - A czy ty kiedyś nie miałaś... - No kurcze, a co w tym złego, że chcę potańczyć... - Dobra, powiem ci jutro. Dziś naprawdę nie mam do tego głowy. - Tylko mnie nie zawiedź – wołała za odchodzącą przyjaciółką. Po przyjściu do domu Kim oglądała sukienki, spódnice i bluzki, które nadawałyby się na pryw, ale nic jej dziś nie pasowało. Po prostu nie miała nastroju. Następnego dnia, przed wuefem podeszła do niej Zula: - Mam nadzieję, że nie zawiedziesz... - Oczywiście – mówiła uśmiechnięta – Kaja by mi łeb urwała, gdybym... - A ja myślałam, że ty o mnie myślisz. - No pewnie. Nie obrażaj się. - Uwierzę, jak coś dla mnie zrobisz. - Słucham... - Ty znasz kilku chłopaków z „b”... - Jasne. - I co? - Mam chętkę na jednego. - Na kogo? – Kim pytała zaciekawiona. - Na Eda. - Nie ma szans. - Dlaczego? - Po pierwsze zarozumialec, po drugie niedostępny, a po trzecie krążą słuchy, że zajęty. - Ale zapytać go chyba możesz... - Mogę, ale... - To zapytaj i nie filozofuj. - A jak zapyta, kto go prosi? - To powiedz, że ja. - Naprawdę ci się podoba? - Od dawna. Nawet nie wiesz. - No to teraz już wiem i skoro tak się sprawy mają, to spróbuję, ale nie ręczę. - Kiedy z nim pogadasz? - Dziś. Mam trening zaraz po chłopakach. Spróbuję, ale ... No nie wiem. Kim przyglądała się Edowi jak wychodził z szatni. „I co te dziewczyny w nim widzą. To już trzecia osoba w tym tygodniu, która pyta o Eda”. Owszem, nawet przystojny, wysoki – patrzyła na niego – może się podobać, ale skoro obojętnie reaguje na te wszystkie dowody zainteresowanych, to po co się wysilać? Jest tylu fajnych facetów. No, ale obiecała, to zagada. Nie zdążyła się obrócić w jego kierunku, kiedy stanął tuż obok: - Witaj Kim, przyszłaś na siatkówkę? - Tak, za chwilę zaczynam... - Nie zaczynasz – uśmiechnął się zwycięsko. - Jak to? - A tak to, trening odwołany. Stary na jakimś turnieju. - Szkoda – szepnęła Kim – tak dziś chciałam pograć. - Szkoda, że nie wiedziałem , nie przebierałbym się, ale jeśli ci zależy... - Pograłbyś ze mną? - No jasne. Ty jesteś jedyną dziewczyną w tej szkole, która umie grać w siatę. - Nie przesadzaj – uśmiechnęła się zadowolona. - Szkoda czasu na gadanie. Idę się przebrać. Kim zamurowało, ale szybko się otrząsnęła i poszła do swojej szatni. Po chwili zaczęli grać. Ale to była piłka!!! Nigdy z koleżankami nie było takich serwów, takich podań, takiego tempa, takiej siatkówki. Co za gra, ale trening. Po godzinie miała zupełnie dosyć, on też. Zmęczona, spocona, ale zadowolona dziękowała Edowi serdecznie: - To ja ci dziękuję. Moi kumple dawno nie dali mi tak popalić... Jesteś super, naprawdę. Tak grać z dziewczyną nie zdarzyło mi się jeszcze. Będę ci wdzięczny, jak powtórzymy takie spotkanie – mówił szybko z pełnym entuzjazmem. - Ja też takiego treningu jeszcze nie miałam. - Może cię odprowadzić? - Proszę, chodźmy – przypomniała sobie nagle, że ma do spełnienia misję. - Właściwie to ja miałam do ciebie sprawę. Zula robi imprezę. Będzie trochę wiary z naszej klasy... - Chciałabyś, abym dołączył? - Tak prawdę mówiąc, prosiła mnie o to Zula. - A ty też będziesz? - Raczej tak. - Jeśli ty idziesz, to ja bardzo chętnie. - To mogę przekazać Zuli, że będziesz, na bank? - Na bank! – Uśmiechnął się pokazując rząd równych, białych zębów. Kim nie mogła uwierzyć, że można tak wspaniale się bawić. Do teraz trudno jej ochłonąć. Ed tańczy jak zawodowiec – niebywałe. Wracała z biblioteki i nie mogła odgonić myśli ani zdjąć uśmiechu ze swoich kształtnych ust. Dawno tak się nie bawiła. To nie do wiary, że Ed tak naprawdę tę prywatkę przetańczył z nią. Ma przechlapane u Zuli. Na pewno. Owszem, nic po sobie nie pokazała, ale w szkole da jej popalić. Murowane. - Świetnie się bawiłaś, prawda? – zaszła ją od tyłu Zula – mogłaś od razu powiedzieć, że rezerwujesz Eda tylko dla siebie – powiedziała ironicznie i dotrzymywała jej kroku. - Tak nie było i ty dobrze o tym wiesz. - Nie wiem – krzyknęła pełna rozpaczy. - Przykro mi. To on mnie wybrał, a nie ja jego – Kim próbowała szczerze się tłumaczyć, - Miałaś go zaprosić dla mnie... - I tak zrobiłam... - Nie mów nic więcej. Mam ciebie dość – krzyknęła jej do ucha i pobiegła w przeciwnym kierunku. Wiedziała. Wiedziała, że Zula jej nie posłucha i szkoda jej było takiej koleżanki, ale przecież nic nie poradzi na to, że się jemu podoba. Może dla niej z niego zrezygnować... Ze szlachetnej, wspaniałomyślnej rezygnacji nic nie wyszło, bo sposób i tempo znajomości z Edem nie pozwalały na to. Nawet nie zauważyła kiedy zaczęło brakować jej kolejnych spotkań, treningów, wypadów na rowerach za miasto, do lasu, do pachnącego lasu... I I I Ostry dźwięk telefonu rozdarł ciszę wieczoru i wspomnień. To był Sam. Opowiadał z ożywieniem o kolejnym sprzęcie chirurgicznym i o wrażeniu, jakie zrobi w Polsce po przyjeździe, gdy będzie samodzielnie go obsługiwał na oczach profesorów. Kim niewiele to obchodziło. Myślała o kreacji, jaką założy na spotkanie z Edem, tzn. z nimi wszystkimi. Jednak dobrze wiedziała, że jeśli tam pojedzie, to tylko dla niego. Następne dni upłynęły jej na odwiedzinach kolejnych sklepów z ekskluzywną odzieżą, ale wciąż nic nie skupiało jej szczególnej uwagi. Wracała z miasta, włączyła radio samochodowe i usłyszała tamtą piosenkę. Nie do wiary. Miała wrażenie, że to było wczoraj. - Witaj Kim. Musimy się zaraz spotkać. Koniecznie – wołał w słuchawkę uradowany Ed. - Na trening to mnie dzisiaj nie namówisz. - Nie mam zamiaru, chodzi o coś zupełnie innego. - Przecież dopiero się rozstaliśmy... - Proszę, mam wielką niespodziankę – mówił z niezwykłym zaangażowaniem. - To wpadnij do mnie. Nie mogę teraz wyjść, bo nie ma nikogo w domu, a muszę odebrać ważny telefon dla mamy i rozłącz się, bo może już dzwoni. - Super, już kończę, będę za dziesięć minut. Kim uśmiechnęła się do siebie. Czy Ed... No nie, jest fajnym kumplem i tylko tyle, ale... To czemu czeka na każde spotkanie, to czemu cieszy się, gdy go widzi z daleka. Dlaczego czeka, wciąż na niego czeka i czemu mocniej bije jej wtedy serce? Wpadł jak huragan: - Przygotuj adapter, szybko – mówił chowając za sobą duże, płaskie zawiniątko. - Dzwoni telefon, włącz sam – wołała z drugiego pokoju. I właśnie kończyła przekazywanie informacji, kiedy usłyszała „Wyspę” Blackoutów. Poczuła dziwne ciepło, nogi ugięły się jej w kolanach, nie mogła ruszyć z miejsca. Przejmowała ją nieznana dotąd słodycz, radość i upojenie. To przy tej piosence na prywatce u Zuli przytulał ją mocno, muskał jej włosy i nucił do ucha. To wtedy wyznała mu, że marzy o tej płycie, że wprawdzie zespołu już nie ma, ale podobno w Warszawie jest taki sklep... - Gdzie jesteś ? – wołał z zadowoleniem w głosie, gdy ona stała jak zamurowana. Po chwili weszła do pokoju i podbiegła do niego. Zatrzymała się krok przed kręcącą, czarną płytą i patrzyła na jej obroty. Nie mogła wydusić słowa. Podniosła głowę i spojrzała na Eda. Patrzył na nią tymi swoimi błękitnymi oczyma, przyjmując z radością jej wielki zachwyt. Wyciągnął ręce. Były tak blisko, że dotykały koniuszkami palców jej ramion. Stała bez ruchu. Pokonał ten jeden krok, który ich od siebie oddalał i objął ją swymi ogromnymi ramionami jak ciasną obręczą. Przytulił do siebie. Podniosła głowę i już miała mu podziękować, kiedy on ułożył swoje usta na jej wargach. Najpierw dotyk. Muśnięcie , potem pocałunek krótki, jeden, drugi, trzeci. Nie mogła nic zrobić, Nie chciała. Było jej tak dobrze, tak wspaniale. Całował czule i namiętnie, to muskając, to lekko szczypiąc i gryząc jej nabrzmiałe pożądaniem usta. „Nie mów nic, proszę cię, no bo co można rzec w takiej chwili...” śpiewał Stan Borys, jakby wiedział, co należy w tym momencie przekazać parze splecionej uściskiem i pocałunkiem. Dopiero teraz dotarło do Kim, ze trwają w takiej pozycji przez całą stronę longplaya, bo „Anna” była ostatnią piosenką na tej stronie. Ed ocknął się także. - Tak się cieszę, że mogłem załatwić tę płytę. - Nie wiem, jak ci dziękować – Kim delikatnie wysunęła się z jego uścisku. - Już mi podziękowałaś. Jestem taki szczęśliwy. - Ja też – podeszła do niego i pocałowała go w ucho. - Mam jeszcze drugie – pokazywał zalotnie. I V - To musi być coś wyjątkowego – Kim tłumaczyła koleżance, która mogła jako jedyna pomóc jej w wyborze kreacji na to wyjątkowe spotkanie. Gaja obiecała, że przyniesie jej coś ciekawego ze sklepu męża lub specjalnie coś jej zaprojektuje. Kim wiedziała, że może na nią liczyć i uznała, że ma problem z głowy. Tylko po co ona tak się przygotowuje, po co tak się stara, przecież wszystko dawno się skończyło. Czemu tak się emocjonuje, Ona ma męża, on żonę. Nie, to bez sensu. Tyle ich łączyło, tyle dni i nocy upojnych, rozgwieżdżonych i gorących do nieprzytomności. Rozdzielili ich rodzice, potem studia i chyba tak naprawdę młodzieńcza niedojrzałość. Dziś wiedziałaby, co z takim facetem zrobić, ale wtedy... Minęło dwadzieścia lat. Nie widzieli się tyle czasu. Tak by chciała znowu go poczuć... V Z daleka słyszy wesoły gwar i śmiechy. W powietrzu unosi się zapach dobrych, damskich i męskich wód, zharmonizowanych jakby specjalnie na ten zjazd. Kim wygląda wytwornie i uroczo, a przy tym bardzo naturalnie. Króciutka, prosta, ciemna sukienka i jej zgrabne nogi podkreślają ładną sylwetkę. Delikatny makijaż i lekko rozwiane włosy dodają młodzieńczego uroku, którego ona naprawdę nigdy nie straciła, chociaż na jej ładnej twarzy pojawiły się pierwsze zmarszczki. Czuje się dziwnie, trochę niepewnie. Jest niespokojna, jak przed pierwszą randką. Drzwi są uchylone. Wchodzi. Od razu podbiegają do niej koleżanki. Wydaje się, że wszyscy ją poznają, co dodaje jej odwagi. Ona też poznaje wiele osób. Podbiegają kolejne. Z wszystkimi wita się nadzwyczaj serdecznie, chociaż w licealnych czasach z niektórymi nic ją nie łączyło. Po chwili poznaje kolegów i oni ją poznają. Wymieniają kolejne uściski, spojrzenia. Co chwila słyszy, że nic się nie zmieniła, co ją cieszy, ale nie może przecież być prawdą. - Wyobraź sobie, że Zula ma pięcioro dzieci – szepce jej do ucha Kaja. - Ciekawe, czy się ze mną przywita? - Zobaczymy... Kim patrzy na znajomych z obu klas z ogromnym zadowoleniem i przyjemnością. Wszyscy są tacy wytworni, eleganccy, uśmiechnięci. Opowiadają o swoich domach, rodzinach, dzieciach i o wszystko pytają. Niektórzy przyjechali z małżonkami. - A mówiłaś, że będzie... - Będzie, będzie, bez obaw – Kaja ściska Kim pokazując jej drzwi. - Zula? - Tak, Zula. - Boże, jak ona wygląda... - Daj spokój, suknię ma ładną... – śmieje się Kaja wiedząc, że Kim na myśli jej tuszę. - To nie do wiary, zawsze zazdrościłam jej pięknej figury. Zula pomachała do nich i już nie zdążyła podejść, bo główny organizator chwycił mikrofon i zaczął stosowną przemowę. Po chwili, kolejno wszyscy podchodzili, podawali swoje nowe nazwiska i mówili kilka zdań o sobie, a na koniec o tym, co najbardziej pamiętają z liceum. Było w tym dużo osiągnięć, dorobku i śmiechu. Kim stała naprzeciw otwartych drzwi, w których wciąż nie pojawiał się Ed. Przy sprawdzaniu obecności wg dziennika, koledzy chórem powiedzieli: nieobecny. Każdy ma coś do powiedzenia. Widać, że wiara coś w życiu osiągnęła i nie ma się kogo wstydzić. Kim wspominała zabawne scenki z ich byłą wychowawczynią parodiując ją wyniośle, co wywołało burzę oklasków i huragan śmiechu. Zula w tym momencie przecisnęła się i płacząc ze śmiechu witała Kim, nie pamiętając starych urazów. Kiedy prezentacja się kończyła i absolwenci mieli przejść do restauracji, przez salę przebiegł niski głos. To był spóźniony Ed. Przecisnął się przez tłum i stanął obok Kim. Serce poczęło bić jej mocno. Uściskał jej opuszczoną wzdłuż tułowia dłoń rzucając szeptem, że wygląda bosko i że poznałby ją na końcu świata. - Kochani, spóźniłem się, to fakt, ale to nie znaczy, że mnie tu nie ma. Miałem mały problem z samochodem, przepraszam. Cieszę się, że jestem tu z Wami. Widzę tu drogie i bliskie mi osoby – tu ponownie uściskał zwisającą dłoń Kim – i najdroższe mi na świecie. Kim przeszły ciarki. Nogi się ugięły. „Wszyscy wiedzieli, że byli wtedy parą, ale to nie upoważnia go do publicznych wyznań” – pomyślała Kim, ale było jej bardzo miło. Po wspominkach z licealnych czasów poprosił o chwilę szczególnego skupienia. - Mówicie tu o swoich osiągnięciach, sukcesach, rodzinach, a ja chciałbym przedstawić Wam miłość mojego życia. Ona trwa już tyle lat i wciąż jest obecna. Wszystkie oczy skierowały się na Kim. Wiara uśmiechała się serdecznie. Ed wyszedł na środek. Z ręką trzymaną na sercu skłonił się w kierunku kobiet, gdzie stała Kim, potem wycofał się zgrabnie w stronę drzwi, zza których wprowadził na salę swoją żonę. „Nie mów nic, proszę cię, no bo co można rzec w takiej chwili..." – śpiewał zespół specjalnie wynajęty na ten zjazd. Była to „Anna” – znany przebój Stana Borysa, z zespołu Tadeusza Nalepy. Opowiadanie pochodzi z książki „Z kobietą na półpiętrze” |