Obok
Krajeński Kwartalnik Kulturalny
|
powrót do strony głównej |
Georg A. Fichte |
Zamiast wstępu (do tomiku Gra) |
Nie ma sztuki bliższej filozofii, szczególnie metafizyce i etyce, niż poezja. Bo chociaż uwodzi zmysły, porusza wyobraźnię, sprawia, że marzymy i przeżywamy, to w swojej najwyższej formie zmierza przede wszystkim do ujęcia istoty bytu, w sposób zwięzły, a jednocześnie precyzyjny i sugestywny. Gdy poezję uprawia filozof, często staje się ona filozofią - rozmyślaniem o życiu, poszukiwaniem prawdy. Wbrew przemijającym modom, opierając się intelektualnym kataklizmom, taka wyrafinowana twórczość nadal powstaje na samotnych wyspach Poezji, szczęśliwych, bo zazwyczaj omijanych przez rozwrzeszczane tłumy turystów, często nawet nieświadomych gdzie są. Taką samotną wyspą, niezwykłej urody i tajemniczą, jest twórczość Tomasza Sobieraja, artysty wszechstronnego, którego poezja jest filozofią, a filozofia poezją. Kiedy od polskiego wydawcy otrzymałem propozycję spotkania z Tomaszem Sobierajem i napisania krótkiego eseju - wstępu do tomu jego wierszy, ogarnęły mnie mieszane uczucia. Z jednej strony, byłaby to świetna okazja do poznania autora, którego lirykę i prozę uważam za najciekawsze dokonania literatury ostatnich kilkudziesięciu lat i wielokrotnie przekładałem na język niemiecki; z drugiej, ryzykowałem spotkanie z tajemniczym, niechętnym mediom bohaterem mrocznych zazwyczaj legend. Po chwili wahania zdecydowałem się jednak na przyjazd do Polski, wychodząc z założenia, że to niepowtarzalna okazja skonfrontowania mitu z rzeczywistością. Nie liczyłem jednak na ciepłe przyjęcie - pamiętam, jak kilka lat temu wysłałem mu pierwsze tłumaczenia jego tekstów wraz z entuzjastycznymi recenzjami. Odpisał wtedy na kartce wyrwanej z Kalendarza Ogrodnika „Ich verstehe Deutsch nicht” i podał numer konta bankowego. Przed bramą domu artysty stanąłem późnym popołudniem. Nieduży, w kształcie sześcianu budynek, gęsto porośnięty winobluszczem i glicynią, wtopiony w ogród o raczej romantycznym, angielskim charakterze, stanowił zaprzeczenie moich wyobrażeń o siedzibie mrocznego poety i myśliciela. Przed domem otwarta przestrzeń kwitnących wielobarwnie łąk, ciągnących się do rzeki, obok niewielki zagajnik, tuż za nim prawdziwy las, z wiekowymi dębami i sosnami. Gdy zastukałem w skrzynkę na listy (nie było dzwonka), do lekko nadwerężonej zębem czasu furtki dopadł olbrzymi czarny sznaucer, nieufnie węsząc wilgotnym nosem. Jego pan pojawił się po chwili. Zbliżał się do mnie mężczyzna ubrany tylko w krótko obcięte, postrzępione i obcisłe dżinsy, na stopach skórzane sandały. Opalony, budowa ciała apollińska - obraz nie pasujący do powszechnego wizerunku mizernego, zszarzałego poety. Do tego delikatne dłonie, wąski, prosty nos, i to zniewalające, ironiczne, inteligentne spojrzenie zielono-granatowych oczu. Stanąłem przed lordem Byronem naszych czasów. Zgodnie z umową, miałem spędzić tydzień w domu artysty niepokornego, mistrza wielości znaczeń i intelektualnej gry między dosłownością, metaforą i niedopowiedzeniem, który jest lepiej znany zagranicą (w przekładach nawet na chiński) niż w rodzinnym kraju, który mówi i robi co chce, trzyma w sypialni nabitą broń, pali papierosy, łamie przepisy ruchu drogowego, popiera związki homoseksualne, publikuje w anarchistycznych pismach oraz, co zapewne jest najmniej poprawne we współczesnym tzw. zachodnim świecie, gardzi demokracją, politykami, warzywami i gwiazdami popkultury. Jednak te kilka dni spędzonych w domu artysty sprawiło, że zdjął budowany latami pancerz i objawiła się postać zupełnie inna - a raczej głębsza warstwa tej samej postaci. Poznałem człowieka delikatnego i wrażliwego, otoczonego bliskimi, rozkoszującego się chwilą, co w połączeniu z niezachwianym wizerunkiem myśliciela i erudyty sprawiło, że jego utwory wydały mi się jeszcze głębsze i bardziej zagadkowe, niż usiłowałem to przekazać moim studentom. Poznałem prywatną, jasną stronę artystycznej osobowości, której głos, pewny i silny, trafia w samą istotę świata i ludzkiego bytu, uderzając słowami podobnymi kryształom górskiego kwarcu - lśniącymi, czystymi i twardymi, ujawniając jednocześnie wiele namiętności, pasji, gniewu i miłości. Pod maską cynizmu i ironii skrywał się romantyk, który, aby nie być w sprzeczności ze swoim artystycznym sumieniem, odrzucił popularność i uznanie, wybrał wewnętrzną banicję, licząc na zrozumienie nielicznych, nie zadowalających się jedynie pospolitym skubaniem trawy. Także mój sposób interpretowania twórczości artysty uległ w tym czasie poszerzeniu. Do tej pory koncentrowałem się na powłoce utworów, minimalizując znaczenie pozostałych, głębszych warstw ich złożonej konstrukcji - podejście nazbyt powierzchowne, pozostawiające wiele niezbadanej, pulsujacej pod skórą żywej tkanki. Bogactwo stosowanych przez autora Gry środków przekazu poetyckiego (ironia, aluzja, przemilczenie, niedopowiedzenie, parabola, operowanie kontrastami) połączone z obserwacją stanowiącą często punkt wyjścia, z pozornie błahym szczegółem nakreślonym zwięźle i precyzyjnie, oraz z gęstością znaczeń, wymaga od czytelnika nieprzeciętnej aktywności intelektualnej - co nie przyczynia się do popularności tej poezji. Jak zatem odczytywać utwory Tomasza Sobieraja, aby nie traktować ich jedynie w kategoriach mistrzowskich warsztatowo, ironicznych krytyk współczesnego świata czy pełnych sprzecznych napięć, intelektualnych gier z czytelnikiem? W tym przypadku, nawet najbardziej wnikliwe prace interpretacyjne mogą okazać się niewystarczające, jeśli czytelnik zanurzony w jakże często naiwnych rozważaniach krytyków, samodzielnie nie wprowadzi w życie zapomnianej, skazanej współcześnie na unieważnienie idei estetycznego sokratyzmu, według której świadomość i rozum implikują piękno. Bez zrozumienia, że sztuka powinna być metafizycznym dopełnieniem wiedzy i rzeczywistości, bez istotnego wkładu umysłu, całą twórczość Tomasza Sobieraja - nie tylko literacką, można pojąć, a raczej odczuć, jedynie powierzchownie, w kategoriach wrażeń. Ale to tak, jakby patrzeć na spokojne wody oceanu bez możliwości poznania, jaką daje zejście w głębiny. Czas spędzony w domu artysty, rozmowy i milczenie, udział w zwyczajnym, domowym życiu, pracy w ogrodzie, przygotowaniu posiłków, wielokilometrowych wędrówkach, to czas poznawania. Dowiedziałem się o sobie i o nim tyle, ile żaden dyplomowany psychoanalityk nie byłby w stanie wydobyć z podświadomości. Do tego psychoanaliza była darmowa - nie licząc sześciu butelek Bordeaux, które przywiozłem ze sobą. Ustaliliśmy jednak, że nie powinienem się dzielić tą wiedzą już teraz. Wiem, że we współczesnym świecie odwróconej aksjologii należałoby tak zrobić, ja jednak, podobnie jak autor Zamku, zostanę przekorny. Zaś dla tych, którzy nie chcą zejść w głębiny zupełnie bez przygotowania, fragment eseju krytycznego Johna Kendalla poświęconego artyście z Dictionary of Contemporary Artists: „Twórczość literacka Tomasza Sobieraja - wyrafinowana, wielowarstwowa i symboliczna, wymaga od czytelnika dojrzałości, braku uprzedzeń, wiedzy, nierzadko filozoficznego przygotowania. Artysta wykracza poza pospolite schematy zarówno myślenia, jak i konstrukcji utworów, dając przykład świadomego działania artystycznego, tworzenia jako aktu rozumu i woli. Jego wiersze i opowiadania, pozbawione gadulstwa i banału, cechuje logika, doskonały warsztat, krystaliczny język, nastrojowość, a często także czarny humor, podkreślający pozorność i absurdalność świata. Wyraźne w utworach artysty echa romantycznej tradycji europejskiej (Friedrich Hölderlin, George Gordon Byron), łączą się z sugestywnością i niedopowiedzeniem poezji chińskiej (Tao Quian, Du Fu, Li Bo), a niekiedy też dyskretnie z poetyką takich twórców, jak Walt Whitman, Robert Frost czy Allen Ginsberg; w jego prozie można doszukać się wpływów Thomasa Wolfe'a i Rolanda Topora, w filozofii - idei neokonfucjańskich, neotaoistycznych, poglądów Edmunda Husserla, Fryderyka Nietzschego i Stanisława Ignacego Witkiewicza. Twórczość Tomasza Sobieraja to genialna synteza antytez: niezwykłej indywidualności i literackiego dziedzictwa, spontaniczności i dyscypliny, intelektu i impresyjności, metaforyki i dosłowności, sugestywności i precyzji, to nowa jakość w literaturze, nie podlegająca prostej klasyfikacji, wymykająca się krytykom i wprawiająca w rozterkę czytelników”. Tomasz Sobieraj, Gra, Łódź 2008. |