Obok
Krajeński
|
powrót |
Jarosław Jakubowski |
Recenzja tomiku Nie tu, a jednak |
Spotkanie z poezją Wiesławy Kluszczyńskiej było dla mnie sporym zaskoczeniem. Spodziewałem się pisania naznaczonego sentymentalizmem, co tu kryć, charakterystycznym dla kobiecego wierszotwórstwa. Tymczasem „nie tu, a jednak” jest książką wolną od balastu sztambuchowego i sztampowego poezjowania, książką w której autorce udało się ująć w interesującą formę ważne egzystencjalne spostrzeżenia. Na pierwszym planie w poezji Kluszczyńskiej mamy problem bólu, bólu fizycznego związanego z chorobą i umieraniem, ale jeszcze częściej - bólu duchowego, który poetka łączy z procesem dojrzewania. Bo „dojrzewanie boli” - gromadząc wiedzę, doświadczenia i refleksje podmiot tych wierszy zyskuje świadomość swojej sytuacji w świecie będącym „wieżą Babel”. Kluszczyńska notuje codzienne sytuacje: spacer z psem, poranna kawa, spotkanie z przyjaciółką itd. i uniwersalizuje je za pomocą przede wszystkim umiejętnie dobieranych i konstruowanych metafor. Widzimy w nich wyraźny poblask Przybosiowej poetyki, której ostre kontury bydgoszczanka łagodzi czułością i rodzajem niedopowiedzenia, które nieco przypomina wiersze Ryszarda Milczewskiego-Bruna. „sen ogłuszam chlebem mdleją zegary salvadore uśmiecha się mówią że on z dali a ja” („W Centrum”) Nazwałbym to poetyką strzępów, krótkich i wyrazistych notacji, odzwierciedlających rozpadającą się nieustannie rzeczywistość. Są tu owej rzeczywistości różne wymiary. Rzeczywistość mężczyzny, który nie jest zdolny do miłości, a jednocześnie za nią tęskni. Rzeczywistość kobiety, zniewolonej z jednej strony przez patriarchalne konwencje, z drugiej poddanej presji popkultury propagującej kult ciała. Poetka unika jednoznacznych deklaracji. Pomiędzy podmiotem a bohaterem lirycznym zachodzą różnorodne relacje. Przy czym „ja” stosowane jest rzadziej niż „ty”, „on”, „ona” albo „my”. Subiektywne przeżycie zostaje w ten sposób zobiektywizowane, osadzone w szerszym, społecznym kontekście. Dojrzałość tych wierszy proponuję mierzyć umiejętnością opisywania tego, co zwykle zbywamy słowem „nuda”. Otóż owa nuda, rutyna pojawiająca się czy to w jednostkowym życiu, czy to między dwojgiem, pod piórem Kluszczyńskiej nabiera ciepłych barw, które przeciwstawia ona dominującym w tej książce ciemnym tonacjom. Bo jednak mimo bólu i mimo – jak napisał w posłowiu Maciej Melecki - „rozpadu życiowych struktur” poezja jest zdolna ukoić ból i scalić rozrzucone fragmenty. „z zakamarków zmierzchu wyłuskuję nadzieję kołujące nad głową jaskółki szukają miejsca na uśmiech” („Czas na radość”) Jest to oczywiście uśmiech przez łzy, bo poezja bydgoszczanki nie oferuje ckliwych pocieszeń. Wyostrzone cierpieniem widzenie świata nie skłania do wielosłowia, nastrój chwili podkreślany jest grubymi, wręcz ekspresjonistycznymi pociągnięciami poetyckiej kreski (np. w wierszu „Pożegnanie” klamrami kompozycyjnymi są frazy: „wycie psa” i „brak zgody na rozstanie”). Tym, co ratuje książkę Kluszczyńskiej przed nadmierną jednostajnością, jest poczucie humoru i ironia. „Przyniosłam na
plażę swoje usrane życie przysiadło zmęczone by wygrzać się w słońcu” („Przystanek”) Poetka potrafi mówić o sprawach bolesnych językiem pozbawionym patosu, choć jednocześnie odświętnym, uroczystym. Niekiedy, na szczęście rzadko, słuch poetycki ją jednak zawodzi i nie udaje jej się uniknąć lirycznego banału, którego nie rekompensują piętrzące się metafory (wiersz „Na przekór”). Z kolei tam, gdzie nie próbuje niczego udowadniać, a po prostu solennie pracuje nad tym, aby „odpowiednie dać rzeczy słowo” – tam bydgoska poetka jawi się jako oryginalne zjawisko. Jak na drugi dopiero tomik wierszy, to już naprawdę bardzo wiele. Jeśli bydgoszczanka dalej pójdzie drogą ograniczania sentymentalnych łatwizn przy jednoczesnym pogłębianiu poetyckiej percepcji, możemy być pewni, że jeszcze nie raz nas zaskoczy.
» |