Jurata Bogna Serafińska 
Uśmiech Giocondy 

Nie zawsze dostaje się to, czego się pragnie. Najczęściej się nie dostaje. Trzeba sobie wtedy jakoś poradzić, aby móc funkcjonować dalej, nie gorzej niż dotychczas, albo nawet lepiej. Może to wydać się dziwne, ale czasami jest to możliwe w myśl zasady, że co cię nie zabije – to cię wzmocni. Ja w sytuacji krytycznej zawsze staram się wzmocnić i iść do przodu. Pomaga mi wtedy dobrze dobrana lektura. Dobrze – czyli odpowiednio do okoliczności.

Ostatnio, kiedy mój nie najlepszy nastrój wymagał takiego wzmocnienia – sięgnęłam po powieści Saganki. Utwory pisane w innej epoce… ponad pół wieku temu. Inne czasy, inne klimaty – mógłby pomyśleć ktoś niezorientowany…
A jednak Saganka wygrała z czasem. Problemy, które porusza, są nadal aktualne. Uczucia, które opisuje, zdarzają się w tej samej lub podobnej postaci. Czytając, miałam wrażenie, że akcja dzieje się współcześnie.
A przecież powieść „Witaj smutku” została wydana po raz pierwszy w roku 1954, a „Pewien uśmiech” w 1955. W 1955 roku Francoice Sagan miała zaledwie dwadzieścia lat. Jej bohaterka wykazuje dojrzałość kobiety o wiele starszej, której reakcja w zakończeniu powieści nie jest reakcją typową dla dwudziestoletniej dziewczyny. No tak, tu tkwi odpowiedź. Saganka nie była już wtedy zwykłą  dziewczyną, ale genialną pisarką o olbrzymiej intuicji. Rozumiała o wiele więcej niż można by sądzić na podstawie jej metryki. Dlatego jej dzieła są ponadczasowe.

Końcowy fragment powieści Francoice Sagan „Pewien uśmiech” kojarzy mi się z uśmiechem Mony Lisy, uwiecznionym prawie pięćset lat wcześniej przez Leonarda da Vinci. Leonardo użył palet i pędzla, Saganka – słów. Te same ponadczasowe uczucia i namiętności – inne środki wyrazu, inny przedział czasu, a jednak wszystko jest zrozumiałe bez zbędnych wyjaśnień.

„Muzyka skończyła się (…) Spojrzałam przypadkiem w lustro, zauważyłam że się uśmiecham. (…) Zdałam sobie sprawę, ze jestem znowu sama. Miałam ochotę powtórzyć sobie te słowo: sama, sama. Ale o co właściwie chodzi? Kobieta kochała mężczyznę, banalna historia, nie ma z czego robić tragedii.”

Cieszę się, że zauważyłam to cudowne zjawisko – ten tajemniczy uśmiech malowany słowem. Uśmiech, który daje siłę i przekonanie, że nie ma się już czym przejmować, bo to co przeminęło, było po prostu banalną historią.
Pewnie nie zwróciłabym na to wszystko uwagi, gdyby nie moje własne „zawirowania". Moja Przyjaciółka mówi, że wszystko jest po coś. Dziękuję Przyjaciółko, masz rację.