Proza Zygmunta Przybyłowskiego przez jednych jeszcze nie
została
zauważona, przez innych już zapomniana. Stało się to z niewątpliwą
szkodą dla badaczy mariażu literatury z historią kraju, dla
interesujących się ewolucją polskiej świadomości narodowej od XIX w. do
okresu po drugiej wojnie światowej, wreszcie dla czytelników
szukających w literaturze czegoś więcej niż rozrywki.
Twórczość Przybyłowskiego może być kluczem do zrozumienia
mentalności Polaka XX wieku: jego rozdarcia między bezgraniczną
miłością ojczyzny a buntem przeciw niej, tułaniem się po
bezdrożach niewolnictwa, martyrologii, stalinizmu i małej stabilizacji.
Wyjaśnia, dlaczego jesteśmy tacy, jacy jesteśmy: zdeformowani przez
wojny światowe, życie w obliczu zagłady, doświadczeni totalną
indoktrynacją i ubóstwem- a jednocześnie wolni, stale pełni
nadziei na lepsze jutro. Niepoprawni optymiści. Szaleńcy Europy czy
egzystencjalni realiści?
* * *
Zygmunt Przybyłowski urodził się 9 lipca 1902 r. w Popławach. W 1924 r.
rozpoczął pracę pedagogiczną. W czasie II wojny światowej uczestniczył
w tajnym nauczaniu na Kielecczyźnie. Po wojnie pracował w liceach
pedagogicznych w Świdnicy i w Trzciance. Od 1954 r. związał
się z
Pomorzem. Podjął pracę jako nauczyciel plastyki i techniki w nakielskim
Liceum Pedagogicznym oraz w Zespole Szkół Zawodowych im. S.
Staszica w Nakle n. Not. Działał społecznie na niwie kultury, m.in. w
Krajeńskim Towarzystwie Kulturalnym, przewodniczył Komitetowi
Organizacyjnemu Muzeum Ziemi Krajeńskiej. Jednak jego największą pasją
były malarstwo i literatura. Namalował ponad 300 obrazów
olejnych oraz liczne akwarele, grafiki, rysunki i szkice. Jako poeta
zadebiutował wydanym w 1983 r. tomikiem „Ślady
słów.
Poezja i plastyka” Zamieścił w nim 8 wierszy oraz
reprodukcje 7 obrazów: 1 rysunek i 6 olejów.
Wkrótce opublikował kolejny tomik - „Puszczę
Białą”
. W 1991 r. ogłosił drukiem zbiór opowiadań
„Niezwykły
lekarz” . Zmarł 7 lutego 1992 r.
* * *
W 1991 r. prasa informowała: „Warto
(...) odnotować
ukazanie się nowej książki nakielskiego poety, pisarza i malarza,
Zygmunta Przybyłowskiego. Jest to zbiór opowiadań
zatytułowany
„Niezwykły lekarz”, przedstawiający losy pokoleń
pierwszej
połowy naszego wieku. Utwory zawierają wiele elementów
autobiograficznych i - zgodnie z myślą „u nas każdy kamień na
drodze ma swoją historię”- osadzone są w realiach
historycznych.
Ale nie historia jest tu najważniejsza. Podjął bowiem Przybyłowski
ambitną próbę zapisu kształtowania się osobowości młodego
człowieka w trudnych czasach wojny.”
Trudno precyzyjne zdefiniować gatunek literacki utworów
Przybyłowskiego. Niektóre stanowią rodzaj pamiętnika, inne
mają
formę opowiadań społeczno-obyczajowych. Warto zauważyć, że
Przybyłowski-prozaik przewrotnie podjął próbę ucieczki od
technik stosowanych w swojej poezji. Wprowadził maksymalną
autodyscyplinę wyobraźni: zredukował opisy
krajobrazów,
unikał retrospekcji, z żelazną konsekwencją podporządkował
szczegóły głównemu tokowi narracji.
Kluczem do prozy Przybyłowskiego może być fragment jednego z
utworów: „Moi przodkowie nieopatrznie osiedlili
się na
szlaku wojennym (...). Ci przodkowie musieli to być ludzie twardzi i
nieustępliwi, skoro trzymali się z takim uporem biednego i
piaszczystego brzegu Narwi, wbrew klęskom licznych tu powodzi, wbrew
najazdom obcych wojsk, którym zawsze towarzyszyło
zniszczenie i
pożoga”. Prawie cała parapamiętnikarska proza Przybyłowskiego
stanowi rozwinięcie określonych w tym fragmencie dwóch
głównych kierunków refleksji. Pisarz
skoncentrował się na
ukazaniu losów bohaterów oraz przedstawił
panoramę
dawnych poglądów, ocen społecznych i historycznych. Żmudnie
szukał motywów patriotycznej determinacji
„twardych
Polaków”, przyczyn ich niezłomnego stania po
stronie
„narodowej sprawy”.
Kwestia jest tym ciekawsza, że praprzodkowie Przybyłowskiego
„byli to prawdopodobnie emigranci przybyli z Francji (...).
Dwaj
z nich to Franciszek i Walenty Przybyłowscy, trzeci to Jan Nowosielski.
Ta trójka obieżyświatów miała za sobą jakąś
niespokojną
przeszłość. Musieli w zawierusze dziejowej stracić wszystko, nawet dach
nad głową, skoro niespokojne losy wyrzuciły tych serdecznie
zaprzyjaźnionych kamratów na piaszczystym brzegu
Narwi.” Być może brali udział w powstaniu
kościuszkowskim i
szukali w Puszczy Białej schronienia przed zemstą zaborców.
Podjęli pracę przewoźników rzecznych, „cieszyli
się u
hrabiego [Potockiego] nie lada względami, jeżeli zdecydował się na
odprawienie poprzednich przewodników (...), a na ich miejsce
osadził przybyszów z dalekiego świata”.
W XIX w. Przybyłowscy czuli się już Polakami z
krwi i
kości. Kolejne pokolenia ruszały na wojnę z zaborcami. Zygmunt
Przybyłowski relacjonował: „w czasie powstania styczniowego
znów dom mojego dziadka został doszczętnie spalony. Za pomoc
udzielaną powstańcom doraźnie zasądzono dziadkowi pięćdziesiąt
kijów i pozbawiono go wraz z rodziną dachu nad głową. Dwaj
jego
synowie Piotr i Stanisław przystąpili do
„buntowszczyków”.”
Po pierwszej wojnie światowej Przybyłowski brał udział w rozbrajaniu
Niemców , cieszył się z powstania wolnej Polski. W
niepodległej
ojczyźnie zdobył wykształcenie pedagogiczne, podjął pracę w szkole. W
czasie II wojny światowej był nauczycielem i kierownikiem polskiej
szkoły w Skarżysku-Kamiennej . Uczestniczył w tajnym nauczaniu.
Kolejnego wyzwolenia Polski nie witał już tak radośnie. Władza od
pierwszych dni wprowadziła nowe porządki: „jeszcze jesienią
1945
r. na jednym z pierwszych posiedzeń miejskiej rady, której
byłem
członkiem, pierwszy sekretarz komitetu miejskiego PZPR zaatakował mnie:
dlaczego jeszcze toleruję jako patrona szkoły nazwisko Piłsudskiego,
tego wroga klasy robotniczej, twórcy obozu w Berezie
Kartuskiej?
O, święta naiwności. Wówczas podjąłem obronę tak
poniewieranej
godności Marszałka, wierząc, że ten nowy ustrój Polski jest
naprawdę demokratyczny. I tak fatalnie, po raz pierwszy podpadłem
towarzyszom.”
Zaczął się terror stalinowski. Oprawcą nie był
obcy, lecz
„swój”- Polak. Przybyłowski, jako
pedagog, uważny
obserwator otaczającej go rzeczywistości, bardzo szybko dostrzegł coś
jeszcze - zamiar nowej władzy, by amputować historię własnego
narodu. Pisana i czytana na nowo, miała uczyć młode pokolenia pogardy
dla szlachty, ziemiaństwa, kościoła, przedwojennej inteligencji, by na
gruzach starego świata postawić nowe, bałwochwalcze ołtarze.
Pokolenie Przybyłowskiego, ciężko doświadczone wojną, stanęło przed
kolejną tragedią: musiało się wyrzec ideałów swojej
młodości. To
co przed wojną było sacrum, po wojnie zostało naznaczone piętnem hańby.
Dla nowo powstałego państwa polskiego rodzimy naród był
jedynie
podrzędnym ogniwem kosmopolitycznego, internacjonalistycznego systemu.
Naród zaś postrzegał to państwo jako obce. Już w 1945 r.
młodzi
harcerze z drużyny prowadzonej przez Przybyłowskiego śpiewali:
Wczoraj kluski, dzisiaj kluski,
nasza Polska, a rząd ruski (...)
Wczoraj kasza, dzisiaj kasza
rząd komuny, Polska nasza...
Ludziom wiernym przedwojennym ideałom pozostała emigracja
wewnętrzna. Przybyłowski podjął próbę opisania obyczaju i
ducha
świata, który z przyczyn ideologicznych miał na zawsze
odejść w
niepamięć. Tak powstał cykl opowiadań o dawnej Polsce.
Znajdujemy w nich galerię postaci reprezentujących różne
stany
społeczne. Stary szlachciec Klonowski, rubaszny, skłonny do
sporów, żyje wspomnieniem powstania styczniowego. Opowiada:
„ sami wiecie, panie dzieju, że nadstawiałem własną głowę
razem z
wami. Dziś jestem nędzarzem, bo na ołtarzu ojczyzny złożyłem wszystko,
co miałem najdroższego (...). Prócz mnie było wielu braci
szlachty, którzy nadstawiali głowy, przelewali krew za
ojczyznę”. Ojciec narratora przed pierwszą wojną
światową gromadzi broń. Tryszczyński, emerytowany urzędnik
pocztowy, uczy potajemnie dzieci z okolicy języka polskiego,
pani
Piasecka w swojej szkółce prowadzi lekcje śpiewu narodowego:
„repertuar tych pieśni był niewielki, ale każda z nich była
zakazana. Za ich śpiewanie groziło więzienie i to był przedsmak
konspiracji. Wiedzieliśmy już, kto ponosi odpowiedzialność
„za
naszą niewolę, kajdany””.
W tym pejzażu minionej epoki nic nie jest idealizowane. „Obok
ludzi zdeterminowanych, prowadzących [z zaborcami rosyjskimi i
niemieckimi] walkę na śmierć i życie, pałętali się sprzedawczyki i
zdrajcy oraz szpiedzy, działający na szkodę sprawy
narodowej.” Ludzie cierpieli straszliwą biedę, jak
na
przykład rodziny Biernacików czy
Płudów. Młodzi
uciekali przed nędzą lub branką do obcego wojska aż za ocean.
W sposobie kreowania świata przez Przybyłowskiego
uwidacznia się swoiste ograniczenie fabularne. Narrator
ogląda
świat, lecz nie tworzy zdarzeń. Jest wyposażony w wiedzę wyniesioną
jedynie z życia rodzinnego oraz ubogiej wiejskiej szkółki.
Nawet
gdy zrealizuje swoje życiowe marzenie i dostanie się do szkoły
pedagogicznej, będzie żył z dala od elit i wielkich miast.
Ale
dobrze zna swój etos narodowy: „Życiorysy Zawiszy
Czarnego, Tadeusza Kościuszki, i Józefa Poniatowskiego
budziły w
naszych sercach podziw i uwielbienie. Uczyliśmy się kochać wielkich
synów naszego narodu. Każdym nerwem pragnęliśmy, aby właśnie
tacy byli; szlachetni i niezłomni. Żeby wygłaszali podniosłe,
patriotyczne tyrady, w rodzaju- „Bóg powierzył mi
honor
Polaków, Bogu go tylko oddam”.”
Patriotyczny patos został brutalnie zweryfikowany
przez
nowy kataklizm dziejowy. Pawła Zadrożnego, bohatera opowiadania
„Czarne krzyże”, II wojna światowa wyrywa z
rodzinnego
domu. Zmobilizowany, bezskutecznie szuka swojego pułku. Wszędzie panuje
chaos i panika wojenna. Zadrożny rusza w długą wędrówkę
przez
lasy i zatłoczone drogi. Jest świadkiem masakry ludności cywilnej przez
niemieckie samoloty, ogląda wycofujące się polskie oddziały. Gdzieś w
puszczy dostaje się w wir walki. Z przypadkowo spotkanymi
artylerzystami staje naprzeciw czołgom wroga i ginie. Jest jednym z
tysięcy bezimiennych bohaterów tragicznego września 1939 r.
Dla tych, którzy przeżyli kampanię
wrześniową,
rozpoczyna się okupacyjne piekło. Szczególnie tragiczny był
los
skazanej na zagładę inteligencji. „W Końskich Niemcy zwołali
nauczycieli na konferencję powiatową. Tych wszystkich,
którzy
tam się nieopatrznie zjawili, gestapowcy wywieźli w niewiadomym
kierunku. I nikt już stamtąd nie
powrócił”. Trwają
łapanki i aresztowania. Świadkowie opowiadają o kaźni Żydów.
Panuje głód. Mimo to rozpoczyna się praca konspiracyjna,
m.in.
tajne nauczanie. Narrator opowiada: „ tak potwierdziła się
cykliczność historii- za czasów mojego dzieciństwa
przemykałem
się do tajnych, polskich szkółek z książkami skrzętnie
ukrytymi
za pazuchą, ponieważ wówczas carska administracja surowo
karała
podobne wykroczenia, jak polska książka i polska mowa. Teraz z kolei
moje dzieci ukrywały polską książkę przed okiem okupanta, bo
znów polska wolna myśl stała się przestępstwem.”
Wyzwolenie spod okupacji hitlerowskiej jest dla
bohaterów opowiadań Przybyłowskiego biologicznym ocaleniem.
Wydarzył się cud historii: naród skazany na zagładę
przetrwał
wszystkie przeciwności dziejów. Zapłacił jednak straszliwą
cenę.
Ci, którzy przeżyli, okaleczeni fizycznie i psychicznie, z
mozołem od podstaw odbudowują swoje życie. Jerzy Leścisz, żołnierz
polskich sił zbrojnych na Zachodzie, powrócił do kraju.
„W
baskijskim berecie i wojskowej bluzie” wędrował
przez ulice
Warszawy. „Przed nim, jak okiem sięgnąć rozciągał się bezkres
okopconych, zżartych ogniem zgliszcz, ponad nimi wystrzelały grzebienie
rumowisk, a rude morze gruzu i cegły zdawało się wzdymać i burzyć aż po
samą linię horyzontu.” To
symboliczny obraz.
Życie rodzinne Leścisza, tak jak Warszawa, legło w gruzach. Matka
zmarła na tyfus, żona zginęła w Oświęcimiu, córka zaginęła.
Konstruując przebieg dalszych zdarzeń, autor posłużył się elementami
poetyki socrealistycznej. Pominął zagadnienia związane ze stalinowskim
terrorem. W efekcie rozwinął się sielankowy wątek współpracy
byłego spadochroniarza spod Arnhem z sekretarzem komitetu miejskiego,
robotnikiem miejscowej odlewni, Tokarczykiem. Tokarczyk np. wygłasza do
Leścisza przemowę: „Czekamy na was, inżynierze, od dawna.
Sami tu
nie możemy dać rady. Potrzebny dobry fachowiec. Wiecie, że mamy tu
odlewnię. Chodzi o to, że musimy ją uruchomić. I to jak najprędzej.
Nawet chciałem po was posłać.” Ta idylla jest
równie
mało przekonująca jak szybkie uzyskiwanie przez inżyniera Leścisza
wysokiego statusu materialnego: „w roku 1953 Leścisz otrzymał
sporą pożyczkę i mógł nareszcie przystąpić do odbudowy
swojego
domku. Jego marzeniem było odtworzenie domu według dawnego planu: na
parterze duża i widna jadalnia i kuchnia z łazienką, a na pięterku dwa
pokoiki i pracownia.” Powojenną stabilizację
symbolizuje
„widok ocalałego krzaka bzu” , który
między ruinami
i złomem na byłym pobojowisku „zazielenił się już i rozchylał
spęczniałe i ciężkie kiście białych kwiatów”.
Po jakimś czasie do Leścisza powraca
córka. W
czasie wojny ze względu na aryjską urodę została odebrana matce-
następnie zamordowanej w Oświęcimiu- wywieziona do Niemiec i przez
gestapowca Lehmana podarowana rodzinie Kriegerów. Zamożni
Kriegerowie wychowywali ją jak własną córkę, lecz zataili
jej
polskie pochodzenie. Dziewczyna, po latach dowiedziawszy się o
wszystkim, wyjeżdża do Polski. Opisując powrót
córki do
rodzinnego domu, Przybyłowski ponownie rysuje symboliczny krzew. Alicja
opowiada: „Zawsze, gdy zamknę oczy, to widzę kwitnący krzak.
Może
to jest krzew jaśminu, albo kaliny, a może bzu.” To
przepowiednia
nowego, lepszego życia. Nigdy się nie dowiemy, czy się spełniła.
Analizując twórczość Przybyłowskiego, warto zadać
pytanie
o stosunek pisarza do Niemców. Przybyłowski nie postrzegał
całej
nacji niemieckiej w kategoriach zła. Jednoznacznie potępił
faszystów. Ale opisując przedwojenne czasy, pisał:
„Gdy
byłem małym chłopcem, nieraz bawiłem się z Ottonem Schultze, synem
piekarza z ulicy Kotlarskiej w Pułtusku. Schultzowie byli to Niemcy
zżyci i zaprzyjaźnieni z wielu polskimi rodzinami (...). W moim
rodzinnym mieście żyło kiedyś parędziesiąt niemieckich rodzin (...). To
byli porządni Niemcy z mojego miasta (...). Wszyscy tamtejsi Niemcy to
byli normalni ludzie, o zwykłych przyjaznych lub obojętnych
twarzach.” Jak więc tłumaczył niemieckie
okrucieństwo? Winił za zbrodnie nie naród niemiecki,
lecz
wynaturzonych ideologów i ich zwolenników:
„Potem
przyszły czasy Hitlera. Czasy nienawiści i pogardy dla ludzi
„niższej rasy” (...). Wówczas poznałem
druga
niemiecką twarz.”
Szacunek Polaków budził doktor Braun, który
pozostał w
Polsce po wyzwoleniu. W czasie wojny „hitlerowcy (...) kazali
z
miejsca Braunowi podpisać tę ich listę”. Doktor
listy nie
podpisał, więc „zaczęli go hitlerowcy prześladować. Najpierw
odebrali mu prawo praktykowania. Gdy i to go nie załamało, zmusili
doktora Brauna do zamiatania ulic. (...) Przez całą okupację doktor
zamiatał rynek i ulice w naszym mieście, a do hitlerowców
nie
przystał”.
Dla pani Krieger Niemcy są
tylko ofiarami
wojny. Mówi: „wy, Polacy, macie do nas za dużo
nienawiści
(...). Wojna skończyła się przed dziewięciu laty a my i wy wciąż o tych
krzywdach, jakie popełnili (...) ojcowie. A mówiąc tak
obiektywnie, to przecież wiadomo, że nie my Niemcy spowodowaliśmy
wojnę”. Helmut Krieger po wojnie „pozostał na
stanowisku.
Teraz chodził z dumnie podniesionym czołem. Jako człowiek
„czystych rąk”, reprezentował dyrekcję
zakładów, nawiązywał kontakty z władzami okupacyjnymi,
zabiegał
o zabezpieczenie interesów licznych akcjonariuszy. W uznaniu
tych zasług, na najbliższym posiedzeniu rady nadzorczej, dyrektora
Kriegera jednogłośnie wybrano prezesem tejże rady.” Tak
rozpoczęła się jego powojenna kariera. Został nawet ministrem
zdenazyfikowanego państwa. Ale chociaż w czasie wojny co prawda nie
wstąpił do partii nazistowskiej, to przecież „bardzo
przypadła mu
do gustu sama ideologia nazistowska. Zawsze czuł awersję do motłochu,
nawet niemieckiego, więc teoria nazistowska o nadludziach i podludziach
wydawała mu się zupełnie słuszna. On zawsze pogardzał brudnym bydłem
roboczym (...). Właśnie za tę jaśniepańskę rezerwę i poczucie własnej
wyższości był ceniony przez notabli w brunatnych koszulach. Mieli do
niego zaufanie, mawiając: „to swój
człowiek”. A to
już była podstawa do zawierania ubocznych i bardzo korzystnych
interesów z tymi ludźmi, którzy kontrolowali
przemysł
niemal całej Europy”. Będąc dyrektorem jednego z
działów chemicznych AG Farben Industrie,
musiał
wiedzieć, że „produkcja szła głównie dla potrzeb
Wehrmachtu i niektórych innych formacji.
Szczególnie ogromne zyski dawała produkcja cyklonu B oraz
innych
gazów o ściśle określonym przeznaczeniu. Fabryka miała
między
innymi, też swoją filię w GG.” Cyklon B
być może
posłużył hitlerowcom do zabicia m.in. matki dziewczynki,
którą
Kriegerowie otrzymali w prezencie od nazistów.
„Dziecko
posiadało najformalniejszą metrykę, z
której
wynikało, że jest ono prawnym potomkiem małżonków Olgi i
Helmuta
Krieger. Była w tym dowodzie data i miejsce urodzenia oraz niemieckie
imię i niemiecka narodowość.” Krieger znał
pochodzenie
dziewczynki, jednakże w rozmowie z żoną prowadził cyniczną
grę:
„- Dziecko jest śliczne i milusie, ale jakieś nieufne i
milczące. Poza tym ona nie rozumie ani słowa po niemiecku.
- Bądź cierpliwa. Mała oswoi się. Widzisz, to jest
córka
niemieckiej rodziny ze wschodu. Z Czechosłowacji, Rosji, a może z
Polski. Gdzieś stamtąd. Jej rodzice zginęli podczas działań wojennych.
Może u nich w domu nie mówiono po niemiecku.
- Słuchaj, Helmut, a jak to jest, że ona ma nasze nazwisko?
- Nie podoba ci się, że masz małą
córeczkę?”
Powojenna kariera Kriegera stanowiła świadectwo przewagi pieniądza nad
czystością sumienia. Trudno ocenić, na ile świadectwo to było słuszne,
a na ile wynikło z patrzenia Przybyłowskiego na społeczeństwo Republiki
Federalnej Niemiec przez pryzmat powojennej propagandy. Łączenie
rozbitej przez hitlerowców polskiej rodziny to „w
zachodnioniemieckiej prasie niebywała heca. Wszystkie gazety biły na
alarm. Ogromne tytuły donosiły o niecnych praktykach agentów
komunistycznej Polski, którzy przebrani w barwne kostiumy
„Mazowsza”, uprowadzają za żelazną kurtynę
niemieckie
dzieci”. Trzeba czasu i interwencji najwyższych
czynników państwowych, by sprawiedliwości stało się zadość:
„Jak wynika z artykułów zamieszczonych w polskiej,
a
następnie przedrukowanych we wschodnioniemieckiej prasie, rozdmuchiwana
sprawa porwania dziecka jest sfałszowaniem faktów, bo oto w
roku
1944 została porwana w Warszawie córka Krystyny i Jerzego
Leściszów, Alicja Leścisz. W porwaniu brał udział Helmut
Krieger, wraz z gangsterami z gestapo. To Krieger następnie sfałszował
dokumenty polskiego dziecka.” Ostatecznie historia
kończy
się optymistycznie- Alicja zostaje z ojcem w Polsce, a Krieger traci
ministerialne stanowisko.
W twórczości Przybyłowskiego
szczególne miejsce
zajmuje opowiadanie „Niezwykły lekarz”. W
zaprezentowanych
wyżej opowiadaniach autor odnosił się do rodzimej historii i tradycji z
pietyzmem i szacunkiem. Stworzył surowy, lecz nostalgiczny obraz
kochanego przez siebie świata, który przeminął. Tymczasem w
„Niezwykłym lekarzu” przewrócił ten
świat do
góry nogami, uderzył w jego podstawy, podważył słuszność
rządzących nim zasad. Dlaczego tak się stało? Dlaczego Przybyłowski
całemu zbiorowi nadał tytuł pochodzący od tego właśnie opowiadania?
Aby zrozumieć intencję autora, należy pamiętać, że lubił on co jakiś
czas podejmować artystyczne ucieczki. W poezji wyrwał się ze swojego
czasu i przestrzeni w nadwyobraźnię, budował symboliczną, irracjonalną
przestrzeń. Jako prozaik uznał prymat historycznego realizmu. Techniki
kreacji świata przedstawionego w poezji i prozie Przybyłowskiego są
kontrastowe, należy więc znaleźć klamrę spinającą dwa światy wyobraźni
autora. Taką klamrą właśnie jest opowiadanie „Niezwykły
lekarz”.
Ze szczegółami poznajemy senne miasteczko Kąty nad
rzeką
Kamienną, „biedne, pokryte patyną brudu, błota i
sadzy” .
Dowiadujemy się, że akcja toczy się w 1935 r. W Kątach
pojawia
się doktor Żurek - „młoda, pełna wdzięku i elegancji (...)
niedawno zabłysła jak kometa na horyzoncie owego prowincjonalnego
miasteczka” . Podbiła całą społeczność: „Panowie
podziwiali
jej urodę, wdzięk i młodość, panie zachwycały się szykiem, dobrymi
manierami i dystystynkcją.” Hojnymi datkami,
serdecznym
stosunkiem do chorych i opieką nad sierocińcem zdobyła przychylność
księdza proboszcza.
Dalsze wydarzenia przybierają zadziwiający
obrót.
Okazuje się, że doktor Żurek to... mężczyzna.. Skandal rodzi
skutki o wymiarze biblijnego potopu: „Najpierw przestał
pracować
magistrat. następnie zawiesiła swoją działalność poczta. Zamilkły
telefony. Nie było wody i światła. Została zamknięta szkoła (...).
Dotąd drzemiące miasteczko nagle doznało wstrząsu gorszego niż
trzęsienie ziemi (...) „Babki w kruchcie szeptały:- Nic, jeno
sam
jancychryst z piekła nawiedził nasze miasto (...). W klasztorze nocami
odprawiano jutrznie (...). Panny świeckie w mieście szeptały o księciu
arabskim, który pojawił się (...), by skompletować harem
(...).
Bezrobotni (...) spluwali z pogardą dla burżujów”.
Sprawa znajduje finał w sądzie. Oskarżony Stefan Kalita wyjaśnia, że
patent lekarski zmarłej doktor Stefanii Żurek przywłaszczył sobie z
biedy: „Nie dokończyłem studiów, ponieważ jako
słuchacz
akademii muzycznej przez trzy lata przymierałem głodem, aż wywiązała
się groźna choroba i ostatecznie zostałem wyrzucony na ulicę... Potem
wycieńczony chorobą i głodem przez dwa lata żyłem w skrajnej nędzy. W
tym czasie byłem pomywaczem naczyń w tancbudzie, pomocnikiem dozorcy i
roznosicielem gazet. Potem pracowałem przy rozwożeniu węgla, byłem
czyścicielem butów, chwytałem się każdej pracy, jak tonący
brzytwy, ale oprócz mnie czekały na tę pracę setki innych
bezrobotnych nędzarzy.” Wypowiada pełne goryczy
słowa:
„Nie ja dziś powinienem zasiadać na ławie oskarżonych. W
społeczeństwie, które dba o swoją przyszłość, młodzi ludzie
w
moim wieku powinni być wysoko wykwalifikowanymi lekarzami, inżynierami,
chemikami, czy też naukowcami, a nie zasiadać na ławie oskarżonych i
oczekiwać na wyrok, który w każdym wypadku będzie tylko
bezprawiem i gwałtem, za winy niepopełnione.”
„Niezwykły lekarz” to
utwór, w
którym realizm magiczny splótł się z
naturalizmem,
pojawiły się również elementy publicystyki społecznej. Obok
satyrycznego obrazu prowincji znajdziemy tu wołanie o nowy, lepszy
świat. Zaciera się granica między groteską a rozpaczą.
Główny
bohater, kiedyś dobrze zapowiadający się młodzieniec, demoralizuje się
i zostaje anarchistą: „(...) Jeżeli jeszcze podczas rozprawy
sądowej miał jakieś złudzenia, skrupuły i tak zwane zasady, to cały ten
balast pozostawił za progiem więzienia. teraz dopiero po rocznej
ekspiacji zrozumiał swoją nową drogę. Na pewno nie pójdzie
ona
zgodnie z nakazami i zakazami prawa. Jednak to nie tylko jego
wina. W pruderyjnym, bezdusznym świecie w nikim nie znalazł oparcia.
Elity prowincji bagatelizują narastające problemy społeczne: brak
perspektyw życiowych dla młodzieży, konflikt bezrobotnych z
„burżujami”, upadek moralności. Przybyłowski
postawił
bolesne pytanie: Czy tak ma wyglądać wymarzona wolna Polska? Był
pesymistą: w Kątach „osoba Stefana Kality, jak rzucony
kamień,
poruszyła stojącą wodę. Cuchnąca sadzawka wzburzyła się, zadrgały
kręgami fale i znów senny spokój opanował
miasteczko.”
|