Obok
Krajeński
|
powrót |
Wiesława Kluczczyńska |
z tomiku Nie tu, a jednak Bydgoszcz 2009 |
Zaczyn (na wiersz) Dojrzewanie boli jak rozrywający płuca
pierwszy łyk powietrza zdziwienie palców i
dotyk krwi. otwiera się. pół przymknięte
przesiewa barwy oddziela temat końcówka zdziwiona
brakiem roli pluje w twarz prześcieradła. morze
wydobywa z języka sól. na jednym oddechu
wbiegamy na różne piętra. wieży Babel brakuje
naszych ja. czerwień. języki płomienia
fioletowe z zimna szukają gazet. słyszały. nic tak nie
chroni przed wiatrem jak papier dlatego zjadły ubraną
w Newsweeka. zasiedliła nimi koniec
zapałki by przeczekały z nią mróz. czerń. kiedyś widziałam. * * *
podajesz datę
urodzenia jakby miała wyznaczać
twój sens dlatego potykasz się o sekundę i na słupach
wysokiego napięcia krzyżujesz pasikoniki swoją epokę kamienną odstawiasz w kącie jak
kulę inwalidzką nie odwracasz głowy by
nie widzieć jak wiatr goni po polach
zdefraudowane słowa i przysięgi złamane
przez ciebie zamiast wykałaczek zamykasz oczy coraz
mocniej przywierasz do
śpiącego obok oddechu który parzy język jak
zamarznięta klamka do ostatniej kropli
jesteś z ludzi i miejsc
17.23 Teleekspres odjechał z
gwizdem zabierając podarte na
strzępy zaufanie nie ma jej w domu 18.05 wbili nam gola czajnik z wściekłością
splunął gwizdkiem w przerwie podają przepis na – nie ma jej w domu 19.38 wiadomości zapowiadają
ochłodzenie stosunków chmurka lokalne burze minąłem 20.00 jest wychodzę na spacer z psem Kobieta – odsłona L
a może tylko wepchnęła
go głęboko do kieszeni pamięci powierza swój
wczorajszy sen pokrzykującym nad
kromką chleba wróblom zdyszanym stukotem
obcasów obwieszcza zaskoczenie
nową zmarszczką i tym że zabrakło już
łez rdzewieją powieki wszędobylskie dłonie
drą na strzępy wczorajszego mężczyznę tak łatwo krzyżuje na monitorze
swoje zmory lęki blokują
klawiaturę pozbawione nosówek
spływają łagodnie wzdłuż
pochyłości spojrzenia rozszczepienie
zapewnia miękkie lądowanie opuchnięte stopy nie
mają siły przejść narastania które w niej od niego
od siebie od zawsze tylko szept rzuconego
na kolana dnia przesypuje się w
sparaliżowanych oczach a szorstki język
domaga się czasu niedokonanego.
|