- Tysiąc
kawałków
- Kiedy zaczął się czas
- Powstałem z tysiąca kawałków
- Potwornych tętent koni
- Wypełniał jeszcze
- Twarde zielone myśli
- Stonogi pod polnym kamieniem
- Włożyłem na suchy grzbiet
- Pelerynę ze smutnych gwiazd
- Wypłynąłem w przestrzeń
- Poszukać granic
- Wolność unosiła wysoko
- Cel idealny
- Znalezienie prawdy
- Był blisko jak ogony komet
- Albo skrzydła czerwonych
smoków
- Cel realny
- Prawdy poszukiwanie
- Może był jeszcze bliżej
- Połknąłem srebrne motyle
- Upadłem na niebo
- Widziałem jasno
- Drogę do ideału
- Nie była prosta
- Za
to malownicza
- Wiła
się w górę
- Pośród
drzew i strumieni
- Zbudowana
z tysięcy kawałków
- Granitowych
myśli
- Małych
prawd
- Z
których każda składała się
- Z
tysiąca mniejszych
- Szukałem
okrucha
- Innego
niż wszystkie
- Raniąc
dłonie i kolana
- Znalazłem
nieco twardego kwarcu
- Szyszki
i zgniłe liście
- Podniosłem
się i pobiegłem
- Może
wyżej
- Gdzie
jeszcze nie było ludzi
- Leży
jakiś kryształ
- Sen
- Znużony drogi monotonnym żarem
- Zapadłem w traw łono ościste
- Powiekami snu dotykałem
- Widziałem w nim głowę człowieka
- Bez ciała mówiącą
- I ptasie szpony tańczące
- Chyba walca
- Owoce dziwne
- Na dłoni martwej
- I postać kobiety okrytą
- Czymś na kształt prześcieradła
- Zapewne śniłbym tak długo
- Wonią traw odurzony anielską
- Gdyby nie chmury czarnej
- Deszczem cieknące cielsko
- Gra
- Na
skale czarnej
- Przysiadły
anioły
- Zwinęły
skrzydła
- I
wyjęły kanapki
- Z
niebiańskich chlebaków
- Wesoło
majtały nogami
- Śmiejąc
się i zajadając
- Pszenne
bułki z salcesonem
- Dolina
pod skałą
- Była
szczęśliwa
- Żyzna
ziemia rodziła kwiaty
- I
rzadkie owoce
- Mężczyźni
mieli silne ramiona
- Kobiety
nosiły warkocze
- Właściwie
- Nie
było niczego nadzwyczajnego
- W
szczęśliwej dolinie
- Życiu
ludzi
- Ani
w nich samych
- Anioły
wytarły usta obłokami
- (młodość
nie zna dobrych manier)
- I dla zabawy zalały dolinę
- Wezbranymi wodami rzeki
- Pokładały się ze śmiechu
- Widząc jak ludzie walczą o życie
- Swoje i bliskich
- Żeby było zabawniej
- Dorzuciły jeszcze choroby
- I nieco ognia
- Ocalonym nie było łatwo
- Podnieść się z kolan
- Bóg odsłonił rąbek błękitu
- Sprytne chłopaki - powiedział
- Jutro pogracie z drugiej strony
Ziemi
- W wybuchy wulkanów i
huragany
- A w przyszłym tygodniu
- Zrobimy
sobie jakąś wojenkę
- Rzeź Ormian albo holokaust
- Na dzisiaj wystarczy zabawy
- Chyba że chcecie powrzucać sobie
- Dusze do piekła
- Za to są dodatkowe punkty
Nienawidzę małych miasteczek
- Nienawidzę małych miasteczek
- Takich z ryneczkiem pośrodku
- Białymi krawężnikami
- I klombami czerwonych
pelargonii
- Mdlących zapachem
wyczekiwania
-
- Nienawidzę tych wąskich
- Sennych uliczek
- Małych domków
wśród malw
- I sprzedawców
cukrowej waty
- Z żałobą za paznokciami
- Nienawidzę smutnych koni
- Ciągnących leniwie na jarmark
- Wozów z babami w
koronkach
- I rumianych dzieci przed
sklepem
- Zajadających słodycze
- Urodzić się w takim
miasteczku
- To gorzej niż nie urodzić
się wcale
- Wyrok życia
- Jest tutaj wykonywany
- Ze szczególnym
okrucieństwem
- Tylko nieliczni szczęśliwcy
- Mogą oczekiwać
- Nadzwyczajnego złagodzenia
kary
-
- W małych miasteczkach
- Nie ma idealnych zdarzeń
- Są tylko realne
- Zdarzenia niedoskonałe
- Jedzenie
- Rozmnażanie
- Wzrastanie
- I znowu trwanie
- Nawet Bóg się
wypiera
- Swojego
„Niech się stanie”
- Gdy patrzy na małe miasteczka
- Z kolegami
- Ostatnio słyszałem
- W małych miasteczkach
- Więc pojechałem sprawdzić
- Czy to nie kolejne kłamstwo
- Szklanookich
- Błąkałem się
- Pośród woni
przemijania
- Czas nadrabia zaległości
- Małe miasteczka
- Umierają pośpiesznie
- Umiera zapach jaśminu
- I końskiego nawozu
- Znikają bezzębni starcy
- W szarych kaszkietach
- Chude psy nie walczą
- O
resztki ze śmietnika
- Tylko wino nadal jest tanie
- W małych miasteczkach
- Kobiety i śpiew
- Ale i tak
- Nienawidzę małych miasteczek
- Dzisiaj
- Moja matka
- Jak zwykle patrzyła przez okno
- Wsparta na poduszce
- Świadku
- Naszych
prywatnych historii
- Jednak
dzisiaj
- Podwórze
było puste
- Jak nigdy
dotąd
- Nawet dzieci
- Porzuciły
swoje zabawki
- Zbiegłem po
schodach
- Mijając
płaczącą kobietę
- I dziewczynę
- Stojącą z
nieznajomym
- Na ulicy
spokój
- Tylko dumne
chorągwie
- Pranie
- Wiszące w
poprzek
- Dalej,
portret papieża
- Na
fabrycznej ścianie
- Suche
drzewo
- I
cisza
- Czerwonych
cegieł
- Pośród
umarłych domów
- Droga
wiodła do przyjaciół
- Stojących
na rynku ze starociami
- Ale
i oni zniknęli tajemniczo
- Stałem
tak samotnie
- Na
opuszczonym placu
- Gdy
pojawił się sąsiad
- Z
kradzionym psem
- Powiedział,
że wszyscy poszli
- Oglądać
jakąś świątynię
- Więc
my też
- Ruszyliśmy
w stronę Chrystusa
- Prowadzeni
radosną wrzawą
- I
ciekawością
-
- Ujrzeliśmy
go
- Jak
błogosławił
- Nową
stację benzynową
- Nasza
ulica
- Nasza
ulica jest całkiem zwyczajna
- Chociaż
są tacy
- Którzy
twierdzą inaczej
- Rzeczywiście
- Przecież
mamy swojego poetę
- Zawsze
siedzącego na progu
- Z
papierosem w dłoni
- I
karcianego oszusta
- Sławnego
w całej okolicy
- (On
też nieźle posługuje się nożem)
- Mamy
łysego kota
- I
największy bluszcz w mieście
- Spinający
ściany
- Naszych
domów
- Mamy
także swoje drzewo
- W
rogu kamiennego podwórka
- I
drugie, przy trzepaku
- Gdzie
dawno temu
- Całowaliśmy
się z dziewczynami
- (Wtedy
jeszcze nosiły warkocze
- A
niektóre
- Ukrywały
małe piersi
- Pod
sukienkami)
- Tak, mamy
też dzieci
- Przyszłość
naszej enklawy
- I gołębie
- Którym
łamiemy skrzydła
- Nie przez
okrucieństwo
- Okaleczone
łatwiej złapać
- Na niedzielny obiad
- Jednak w
naszych domach
- Nie ma już
okien
- Są tylko
symbole nadziei
- Na ścianach
- W dzień
- Odpryski
słońca
- Wieczorem
- Pochód
dusz
- Wyrzuconych
z nieba
- Noc
- Posępna i
naga
- Więc
zwyczajna czy nie
- Ta nasza
ulica?
- Satori
- Dopiero ta
jesień
- Przyniosła zrozumienie
- Widok kropli wody
- Na
żółtym liściu
- Uspokoił
- Już bez
pośpiechu
- Żyłem dalej
- Jak obłok
- Odbity w
wodzie jeziora
-
|