Jerzy Fryckowski
Aleja dusz
Kraków 1992



                          Motto:

                         Skoro mają tyle zastrzyków,
                         to wreszcie znajdą i ten,
                         który wbiją mi prosto w serce.

                                                                 Jerzy Krzysztoń

                                            Marcie i Gabrielowi poświęcam                                                                                      
     
              
            
          Wódka

                    Zbigniewowi Jerzynie

Macocho moja
nigdy nie odmawiam ciebie
i modlitwy
obejmuję za smukłą szyję
i przelewam z pełnego w próżne
jesteś wtedy naga i kroplista
czysta
jak po pierwszej komunii

Ojcze wszystkich bękartów
zabójco mojej nieśmiałości
to ty nauczyłeś mnie
zaglądać do wnętrza przegubów
za pomocą żyletki lub skalpela
to ty potrafisz
odwrócić uwagę mojej męskości
od nagiej kobiety
to o ciebie
pytają mnie na dworcach
kauczukowe pałki





 *   *   *

czemu siedzę do północy
patrząc wciąż w otwarte okno
ojciec już dawno zrozumiał
co to jest śmierć
tylko ja nadal w swej naiwności
otwieram usta
i zapalam wszystkie światła



                           
Na naszym podwórku

Na naszym podwórku
od dawna panuje pokój
o czym świadczą powiewające płachty pieluch
wieszają je żony byłych wojowników
męczonych na wszelkie indiańskie sposoby

A jednak do dziś nikt się nie przyznał
chociaż o tamtych łzach pamiętają wszyscy

Deszcz zmywa ze śmietnika
wyblakłe litery naszego ostatniego paktu
o nieagresji i wzajemnym poszanowaniu
oryginał tego dokumentu podpisany krwią
spoczywa w zakopanej butelce
w miejscu którego już nikt nie umie wskazać

Naszym niewolnicom urosły piersi
i coraz trudniej podglądać je w kąpieli
uciekają przed naszym wzrokiem
nie mówiąc już o dobrowolnym
przywiązaniu do drzewa

Jednak kochamy je nadal
chociaż przeszły na stronę bladych twarzy

Na naszym podwórku
od dawna panuje pokój
jednak do dziś przekazujemy sobie
za plecami naszych żon
tajne świetliste znaki
lusterkami z rewersem ukochanych aktorek



*   *   *

Przybiegniesz naga
bez względu na pogodę
spędzimy ze sobą cudowną noc
w gabinecie luster
opowiem ci wszystkie moje żale
i spłaczemy się jak bobry
ty opowiesz mi
przez ile dłoni już przeszłaś
jako puchar przechodni
ilu samotnych żeglarzy utuliłaś do snu
ile rozbiłaś małżeństw
ile niepożądanych ciąż usunęłaś
nastawimy zdartą płytę
być może Edith Piaff
zdoła zakrzyczeć naszą rozpacz

I nie płacz już
bo żadna kropla ciebie
nie powinna się zmarnować
wódko



Posłuszeństwo

Bądźmy posłuszni nauce religii
i po wieczornym pacierzu
włóżmy między zęby róg poduszki
by epileptyczne łkanie
nie przegryzło nam języka
on może się jeszcze przydać
do ostatniej spowiedzi



List do Jana Lechonia

Nowy Jork hotel Hudson
wjeżdżam a dwunaste piętro i szukam miejsca
gdzie po norwidowsku odrzuciłeś stopami
spodloną planetę
w tym hotelu nie ma takiego piętra
by ujrzeć Polskę ani tę którą pozostawiłeś
ani tę która na ciebie czekała
ze swoją nadchodzącą odwilżą
i z jazzem wychylającym się z piwnic
twego ikarowego wyczynu nie zauważył nawet
policjant mający służbę na najbliższym skrzyżowaniu
twój ostatni kochanek
wybierał się właśnie do nędznego teatru
gdzie emigranci wróżyli z pustych krzeseł
wrócić nie wrócić wrócić nie wrócić
a właśnie wracają
w nowych odświętnych futerałach
wstępują na cokoły
na Powązkach kładą ich między swoich
a na Mokotowskiej 15 ?
wyrostki wciąż jeszcze wypisują na ścianach
- Bij Żyda -
tak „nie ma większej chluby
niźli być Polakiem”
powiedz mi ile trzeba mieć odwagi
by nie bać się umierać na obczyźnie
i dla ciebie znajdą tu miejsce
gdyż byłeś jak Iłła piewcą Marszałka
a tu i Zamek znów stoi
i koronację orła Sejm uchwalił i 11 listopada
brak tylko ducha Or-Ota
który czekałby ciebie na lotniczym dworcu
wszak twój lot trwa jeszcze



 List do Krzysztofa Kamila Baczyńskiego

                                                         Teresie Radomskiej

Iwaszkiewiczowską przyszłość wróżyła ci Szymborska
w swoim wierszu „W biały dzień”
nie mogła czy nie chciała pisać
o wariancie trzecim który dzięki celnemu
trafieniu snajpera nie zaistniał
i na ciebie podchorążego Krzysztofa vel Jana Bugaja
czekał kapturowy sąd z dziesięcioletnim wyrokiem
jak długo twoja młodzieńcza wizja Polski
zdołałaby kryć się po lasach
ufny złożyłbyś najpierw broń
a potem jak Borowski pióro w ofierze
stan twojego uzębienia mógł zadecydować
czy będziesz wydobywał rudę uranu
czy układał żelazną drogę
za dodatkową miskę brukwi
wydałbyś może tajemnice swoich nocy z Barbarą
Międzynarodowy Czerwony Krzyż nie byłby w stanie
podać twojej matce aktualnego miejsca pobytu
ani daty chwalebnej śmierci
harcerskie drużyny twojego imienia
też chwalą sokole oko niemieckiego snajpera
dzięki temu o kilkadziesiąt lat wcześniej
mogły obrać sobie tak znakomitego patrona
co mógłbyś jeszcze napisać przetrąconymi palcami
od codziennej normy urobku
a twój język ?
jak daleko odbiegłby od języka Słowackiego
nawet gdybyś zaczął myśleć językiem Puszkina
nie dano by ci szansy zginąć w pojedynku



List do Aleksandra Fredry

                                     Bo grób Twój jeszcze odemkną powtórnie.

                                                      C.K.Norwid


Coś ty Rudkom uczynił Aleksandrze
że grzebiąc cię powtórnie
musiano świątynię odkadzić od zapachu jabłek
wielki brat znów posłużył się
rękoma i wiedzą Polaków
gdy rekonstrukcją
kołchozowego magazynu
przywrócono kształt świątyni katolickiej
może niedługo ruszą do muzeów wojskowych
by z wystawionych tam armat
odzyskać kształt dzwonów

czy jest jeszcze choć jeden ludwisarz
który uniknął dołu z wapnem ?



 List do Haliny Poświatowskiej

Nasz oprawca właśnie wychodzi z lasu
przeklina dzieci które śmiały
dotykać palcami jego najnowszego modelu
to bardzo szybki samochód
pozostało nam niewiele czasu
ty przeznaczasz go na makijaż
ja na spowiedź do której nie muszę klękać

Wczoraj po raz ostatni podałaś swojemu mężczyźnie
piersi na pożegnanie
znów między nimi uwiją gniazdo
dłonie kardiochirurga
myślę o tobie i milczę – ksiądz odpuszcza
jakby wiedziony przeczuciem że to co zgrzeszyłem
to było naprawdę ostatni raz
nie muszę nawet przyrzekać że już nigdy więcej

Nasz oprawca już myje dłonie
śmiejemy się że jeszcze nie zaczął
a już zmywa z siebie winę
maskuje się sterylnym tamponem
i nakreśla drogę skalpela

Oboje zaczynamy liczyć
czy liczymy na to samo ?



Nauka

W katalogu trwania
jestem naznaczony piętnem szpitala
od piątego roku życia
przestał mnie mdlić
zapach szpitalnych sal
krajalności ludzkiego ciała
uczyłem się na pooperacyjnych bliznach
czułem większy respekt
przed ostrzem skalpela
niż przed ciężarem
ojcowskiej ręki
pierwszym środkiem lokomocji
była dla mnie karetka pogotowia ratunkowego
gdzie sanitariusz wskazówką szybkościomierza
uczył mnie
odmierzać ludzkie życie
litery
poznawałem z karty choroby
liczyć
uczyłem się na termometrze
wizyty dwa razy w tygodniu
uczyły mnie
dokładnej porannej toalety
śmierć w szpitalu
nauczyła mnie
chodzić na palcach



Zielona noc

O Jezu o Jezu o Jezu
i tak przez całą noc
dopóki nie nadejdzie pomoc
gdy pielęgniarka na końcu igły
przyniesie kroplę ukojenia
śmierć jak suka z podwiniętym ogonem
chowa się pod łóżkami
biały wykrochmalony fartuch
przypomina swoim szelestem
równy krok plutonu egzekucyjnego
zamiast czarnej opaski na oczy
szara opaska powyżej łokcia
nie
nie jest to opaska pod gwiazdę Dawida lub literę P
ona służy do mierzenia ciśnienia
siostra mówi że zaraz przejdzie
tak przejdzie
do historii szpitala
o pięknej nazwie Garnizonowy
współpacjenci na zmianę
tworzą sztafetę wołania o pomoc
tej nocy nikt nie zaśnie
to ostatnia zielona noc
jutro się rozejdziemy
jak para przygodnych kochanków
przed kolejnym obchodem
regulaminowe ścielenie łóżek
salowe wytrą kurz i wywietrzą salę

lekarz
czuje się dobrze



Kukułcze jajo

Leżę odwrócony do ściany
kontakty z kobietami
utrzymuję tylko przez strzykawkę
gdy młode pielęgniarki
wykłuwają na moich pośladkach
kształt ust lub serca
siostry są dobre
czasem pod regulaminowo nałożonym czepkiem
przemycą sympatyczny uśmiech
i słowa
że nie warto się targać
a my czujemy się jak kukułcze dzieci
podrzucone do obcych łóżek
czasem jest chęć zakrzyczeć:
zakukaj siostrzyczko-kukułeczko
ile jeszcze wiosen nam zostało
ile dni na wiernej służbie
siostry są miłosierne
zamiast klepsydry
stawiają obok nas kroplówkę
aby nie sypać nam
piasku w oczy



Siostro moja biała

Izolatka pod kroplówką tańczy
trzeci tom historii choroby
dodaje półce pewności
ma pani zgrabne nogi
lubię oglądać
jak zmienia pani obuwie
przed każdym dyżurem

Siostro miłosierdzia
szermierko termometru
akupunkturo najczulszych miejsc
nie zawiązuj mi oczu
gdy położą mnie równo
na operacyjnym stole
chcę widzieć jak pani kolana
zaciskają się z bólu



W szpitalu

Siostry miłosierdzia uczą nas
jak należy pielęgnować drzewa
które rosną pod nasze trumny
a my wychodząc na pierwszy spacer
potykamy się o lament matek
które w wyplatanych koszach
przynoszą owoce swoich oczekiwań

Uczymy się zginać przeguby
z których wyjęto przewody kroplówek
robimy to bardzo nieporadnie
i dopiero przy pożegnaniu nam się to udaje
ci którzy poderwą się do lotu
znów zasłużą na gniew siostry przełożonej
gdy popołudniowy obchód
wskaże podwyższoną temperaturę

Znów przyjdzie odwracać się tyłem
do ciepłego oddechu siostry
i jak skarcone dziecko zsunąć piżamę
pod kolejne ukłucie

Nocą paląc po kryjomu papierosy
każdy na swój sposób odmawia modlitwę
i przygotowuje się do porannego śledztwa
mającego wyjaśnić
kto znów wypluł tabletki do zlewu



Pawilon C

Jest to blok z najcięższymi przypadkami
które swoją skalą w skrajnych przypadkach
ślizgają się po przegubach
wychyloną wskazówką żyletki
kobiety zaczynają każdy dzień
od reanimacji swoich twarzy
które potrafią cudzołożyć już tylko z lustrem
dopiero później wymywają spod pach
skorupy niedoczekanych pieszczot
na obiad wszyscy przychodzą wcześniej
gdyż wtedy wydawana jest poczta
tutaj nawet w niedzielę wyczekują listonosza
naokoło skrzypi wykrochmalona biel konwenansów
połyskują sztuczne zęby i naturalna biżuteria
wieczorem w wąskich oknach
światło jeszcze długo topi się
w wysokich butelkach
a mężczyźni wypłakują w rękawy rozwódek
swoje pierwsze przypadki impotencji
tłumaczone papilotami nieurodziwych żon
raz na jakiś czas
wszyscy uroczyście ubrani
robią sobie zbiorową fotografię
pod portretem przybranym kirem



Wigilia bez ...

                             Agnieszce G.

Przy operacyjnym stole
nikt nie dzieli się opłatkiem
a puste miejsce
nie na obcego
lecz na cudotwórcę czeka
uklękli wszyscy
aby nie pić z moich ust
ordynator poprosił skalpel
lekarz dyżurny siostrę do tańca

już po wszystkim
dochodzi północ
wszyscy czekają
aż przemówię ludzkim głosem



Sanatorium

Na białych salach tortur
pacjenci łamani kołem nadziei
odchodzą w ostatniej spowiedzi
z ramion najbliższej rodziny
symulanci życia
przebici szkłem termometrów
połykają wiarę w ampułkach
lekarz stawia krzyż swoich ramion
rozwartych bezsilnością
nikt nie jest tu cudotwórcą
człowiek jest tylko człowiekiem
i to nie zawsze
Sanatorium przeciwgruźlicze
jest otoczone pięknym lasem
gdzie można wyjść na spacer z rodziną
przykrość następuje przy pożegnaniu
w sanatorium przeciwgruźliczym
przepisy BHP
nie pozwalają całować
prątkujących bliskich



Pawilon nr 9

Pawilon nr 9
martwymi białkami ślepca
błyska na zewnątrz
zmatowiałą szybą
pawilon nr 9 nie rzuca cienia
jest limfatyczny
pawilon nr 9 sieje zarazę
przemieszczając siewców służbową windą
w chorym wnętrzu jak w klaserze
poczt twarzy fotogenicznych bólem
gdyż ból
jest fotogeniczny tak jak wojna
u głównego wejścia kolejka księży
czekających posłusznie
na wezwanie konającego
owal słońca zaćmiewają komunią
i wychodzą kolejno
brzemienni grzechem
ciężkim ludzkim grzechem

śmiertelnym



*   *   *

w szpitalu
nie ma andrzejkowych wróżb
chociaż serce
mięknie jak wosk

pomocy tu tyle
co na lekarstwo



Mała Księżniczka

Gdzie się podziałaś Mała Księżniczko
z mych kolorowych dzieciństwa książek
wróć chwile życia swoim trzewiczkom
niech ujrzę Cię ja – twój mały książę

Powiedz księżniczko gdzie jest piosenka
której to nuty miałem na ustach
dziś nad pamięcią powoli klękam
i wypłakuję mych oczu lustra

Stronice wspomnień darmo otwieram
bajka o życiu jakże nietrwała
mówiłaś: Księżna tak nie umiera
powiedz dlaczego mnie okłamałaś

Czemu śpiewając nad mą kołyską
nie dośpiewałaś ostatniej strofy
że śmierć za bajką tuż stoi blisko
a dół cmentarny kopią kilofy

Może stawiając me pierwsze kroki
bym na kolana nigdy nie upadł
gdy śmierć zabrała w białe obłoki
mojej Księżniczki zimnego trupa



12.03.1978

niedziela
71. dzień roku
wschód Słońca o 5.58
imieniny
Bernarda i Grzegorza
niebo bezchmurne
jest ciepło
pod wieczór
ochłodzenie
Słońce zaszło o 17.35
o godzinie 23
umarła wspaniała kobieta

Była moją Matką



Tren 24

Matko znów świeże niosę Ci kwiaty
czerwone róże i tulipany
kładę gdzie dłoni splot zasypany
by wdzięczność syna spłacać na raty

Chylę na ziemię wzrok zadumany
rzęsy dla mych łez stały się kratą
rozrzucam wilgoć łzawą bogatą
przez samotności cedzę łachmany

Bo przecież jesteś tak bardzo blisko
pod mym kolanem – myśl niepojęta
pod moją ręką schowana nisko

Już piecze w gardle wzruszenia mięta
chciałbym domowe palić ognisko
pukam do krzyża...trumna zamknięta



Tren 52

Wzniesiemy kamień i rzeźbiarz pomoże
nanosząc słowa memu sercu bliskie
i będzie lastryk domowym ogniskiem
i będzie ciepło jak dawniej być może

Zapłoną świece pamięci przebłyskiem
uklęknę nisko gerbery położę
i spojrzę w górę z nadzieją mój Boże
że jej wymościsz kamienną kołyskę

Już mnie skrzypienie drewniane nie wita
i metalicznie kropla nie zadzwoni
kamienny ciężar mych czułych powitań

jesiennej nocy samotnie się skłoni
Przechodząc obok powoli przeczytasz:
Zabrana w niebo w cztery pary koni



Zapiski z piątej rocznicy

A najdalej jest śmierć
ta bliska najzwyklejsza
bez opuszczonej kurtyny i bez kulis
bez odznaczeń przyznanych pośmiertnie
i bez księgi pamiątkowej

Jest taka godzina
odbierająca wiarę
zwykła ludzka wiarę
nie w Boga
bo tę on sam odebrał
nie wmówicie mi przecież
że piec lat temu o tej porze
po prostu nie zauważył
i nie mógł słyszeć
jak rozpacz
tłukła się o bielone okna niebios
i zgasła wraz z ostatnim wołaniem o pomoc



Konie

 I

Gdy skończą się żniwa
a ludzie prostują grzbiety
patrząc na kołujące bociany
dziadek zaprzęga swoje konie do ciszy
najpierw czyści je dokładnie
wyczesuje grzywy i ogony do ostatniego źdźbła
potem kapie w przydrożnym stawie
a po powrocie do zagrody częstuje jabłkami
tak przygotowane konie dziadek zaprzęga do ciszy
pokazuje wnukom kolejno wszystkie czynności
jakie należy przy tym wykonać
dziadek na tę okazję ma specjalną uprząż
wie ze już niedługo ktoś z nas
zaprzęgnie jego konie
do ciszy


II

Babka
która bardzo obawiała się nowoczesności
musiała skorzystać z telegrafu
wszędzie wysłała tę samą treść depeszy
- dziadek jest umierający przyjeżdżaj natychmiast -
wszyscy zjawili się jak sępy
w czarnych garniturach
czerń zawsze dziadka martwiła
ale teraz uśmiechał się sympatycznie i mówił:
- tym razem już was nie zawiodę -
po kolacji zawołał mnie do siebie
i powiedział gdzie jest uroczysta uprząż dla koni
potem kazał zdjąć z półki tom „Chłopów”
abym przeczytał fragment ostatniej siejby Boryny
czytaj – mówił – czytaj
ja już ani ręką ruszyć nie mogę
na koniec zapytał
czy umiem zaprzęgać konie do ciszy
i kazał iść spać


 III

Choroba go opuściła
powiedział ksiądz
wsłuchując się w głos kamieni
pod kopytami koni
w ochrypłe muczenie krów sennych jak mgła
ostatnia podróż po ziemi
uprawianej tylko rękoma grabarza
słonecznie
więc cienie podpierają drewniane krzyże
w oczach wilgotne odbicie przeszłości
w ustach smak chleba z miodem
nad łóżkiem pozostała naga ułańska szabla
w szufladzie pudełko z medalami
których nazw nie znam
a których dziadek musiał się kiedyś wstydzić

Konie wracają zaprzęgnięte w ciszę
komu się poskarżą
w noc wigilijną ?



Grabarz

Coraz częściej uprawia swoją ziemię
wyjmując z niej żelazne odłamki
jakby w obawie
by nie pokaleczyć zwłok
owiniętych tylko leśnym szynelem
nie interesują go pory roku
powiedziano mu wyraźnie
że nie mają tu prawa wyrosnąć
nawet sosnowe krzyże
zakopuje więc
i zapomina



  *   *   *

każde stulecie ma swoją zimę
kiedy słupek rtęci bije rekordy
a śnieg zawraca przepełnione pociągi
piaskarze regularnie dają się zaskakiwać
to samo jest z listonoszami
którym ilość zim
nie zgadza się z ilością odwilży
a wtedy jest najwięcej zmian nazw ulic
błądzą więc po znajomych sobie miejscach
i nie rozumieją wielkiej historii
którą co noc spuszcza z łańcucha
ten który widział i oszalał



 Drugi brzeg

Na tamtym brzegu
połyskującym za rybią łuską
płonęły ogniska wolności
odbite
w skrzyżowanych na spocznij bagnetach
wystarczyło tylko wejść na dach
odwrócić głowę od płaczących kobiet
i rozkoszować się
upragnionym widokiem rogatywek



Wolność wyboru

Od dziecka
wpajano mi wiele zasad
często
przyjmowałem je na czczo jak komunię
wierzyłem że przyszłość
należy do mnie
i że kiedyś ja będę decydował
o obliczu ojczyzny
wiarę w demokrację
i wolność wyboru
straciłem wówczas
gdy okazało się
że nie mogę w tym kraju zostać
poławiaczem pereł
ani torreadorem



Moja ulica

Ulica na której mieszkam
jest bardzo pechowa
co kilka lat okazuje się
że jej patron był najzwyklejszym mordercą
służby komunalne
zmieniają niebieskie tabliczki
a listy przez pierwsze tygodnie
błądzą po całym mieście
zanim nie trafią do adresatów
nikt jeszcze nie wpadł na to
by moją ulicę
nazwać Ulicą Nadziei



Szkoła

Uczono mnie
że to właśnie Marks został ukrzyżowany
kilka razy w roku
wraz z innymi składałem kwiaty
pod jego wielką fotografią
a także pod pomnikami
nowo objawionej Trójcy
która spiżowymi kolosami
zdobiła największe place w mieście

Po aresztowaniu mojego spowiednika
pokazano mi
drugą stronę krzyża
były na niej świeże ślady krwi



 Telegram

Pod postacią gońca z telegramem
wdziera się przemoc
papilarnie lustruje palce
i kopnięciem w brzuch
pyta o nazwisko
szuflady wypluwają listy
szpary w podłodze korale pożegnań
ściany ukazują lewe strony tapet
rozrzucona bielizna
pozbywa się oszczędności
pozostawionych tam przez matkę
na czarną godzinę

Kiedy zostawiono mnie w spokoju
wśród sterty papierów na podłodze
znalazłem urzędowy nakaz
zrewidowania moich marzeń



Ta kobieta o zniszczonej twarzy

Zachodzi jeszcze czasem na naszą ulicę
jej oczy nie są już zachętą
do wyrafinowanych pieszczot
widzieliśmy jak często była bita i kopana
z piwnic i strychów dochodziły do nas jęki
i szloch gwałconej kobiety
każdy odwracał się zawstydzony
udając że nie widzi jej podartych szat
i pokrwawionych ud
żaden lekarz nie był w stanie
wystawić jej zaświadczenia o obdukcji
skóra jej palców dawno odarta ze sreber
daremnie ślizgała się po wilgotnych ścianach suteryn
jeszcze tylko w sezonie zdarzy się jakiś przyjezdny
który stawiając jej kieliszek wódki
lub butelkę najtańszego wina
wysłuchuje opowieści o młodości Temidy



Pierwsze wtajemniczenie Apokalipsy

Od tygodnia ćwiczę
regulaminowo skrojony sen
posiłki jadam
trzy razy dziennie
o dokładnie wyznaczonych porach
palę popularne
w miejscu do tego przeznaczonym
nie dam się zaskoczyć
pod poduszką
trzymam zdjęcie żony z dziećmi

sny jeszcze mam zielone
o koniku i szabelce



Chłopcy po trzydziestce

Lubią bawić się w wojsko
oddają sobie regulaminowo honory
według skali wymyślonej
i modyfikowanej przez siebie
wodza mają jednego
i obierają go rzadko
gdyż jest to tytuł dożywotni
zbierając się w sztabach dowódczych
chłopcy po trzydziestce
zmieniają porządek świata
kroją w pasy mocarstwa
i wyzwalają uciśnione narody

po powrocie do domów
jeszcze długo w noc
bawią się kolejką elektryczną
swoich synów



Serce

                            Dobremu Duszkowi

Nie chce służyć jak pies
i w żaden sposób
nie może dogadać się z rozumem
dłonie przyuczone do pożegnań
nie zbierają już bukietów
nawet tych ze zwiędłych liści
palców w nich brakuje
gdy przychodzi liczyć nadzieje
i za krótkie są gdy przyjdzie ukryć twarz
a będzie wstyd
gdy ludzie się dowiedzą
tylko serce nie zna wstydu
bije...