Dorota Wobszal
 Wiersze

***
i znowu nadciąga wilgotne powietrze
dziwny front
kolejna senna potyczka

w mglistej kąpieli
reflektor czasu

mój grzech
pogody tylko dziełem


***
na pogańskim stosie
wiązałam krew samobójczo
i stałam
niema płomieniem

aniele
w grzechu do końca posłuszna
zaklinam
posyp włosy tym popiołem


***
mało zostało czasu
miejsca
snu
i życia

niewiele już płatków śniegu
złapię na język
ich niebiańską goryczą
otruję żal


***
wolnym ogniem znicza
przypiekana
klęczę
przed pustą tablicą


***
kamień moim echem
szklanka chłodna wodą
niepokojem sen

kiedy idę
zapada się we mnie czas


***
cierpliwie tworzony
z krwi nerwów
i czasu

wyhaftowany
długą cienką igłą
tu krzyżyk
tam krzyżyk

odgryzłam nitkę

skończenie prawdziwy
wiązaniem włosa zatrzymasz
ustrojowe krążenie

oświecony chaos
zatańczy


***
marzenie ciepłe jak lichtarz
rozkołysany ogniem
śpiewne nagłym oddechem

najlżejsze

wieczornie powtarzalne


 ***
szkło tępym płomieniem
zamknięta w szepcie modlitwa
zastane powietrze
zdziwione ciszą

koszmarem

nie znikaj
z szaleństwa utkany jest czas


 ***
sztylecie zapłaczmy
już czas
tylko z serca prosto

impulsem ostry
otwórz ukryty we mnie czas
a ciepłą strugą
zatańczę na tobie

nuty rdzewieją
kończy się dźwięk


 ***
no i bladym kwiatkiem się zaczyna
piasku pełnym chodnikiem
nierozmarznietą szyba

trzepotu pełne kieszenie

ciasne są słowa dla krzyku
kiedy wełnianym słońcem
grzeję wylękniony cień


***
senność nienarodzonych myśli
osnuta pajęczyną

misterne tkanie z cienia
ludzkie uczucie
aż po kręgosłup bólu
drgające
rozszczepione

kończące się drzewem


***
czasem słucham
kiedy szept ciepłem smakuje
kiedy dłoń otwiera się jak kwiat
oglądam

włosy tańczą chociaż
i tak by tańczyły

dzisiaj będzie za sekundy

   
***
noc srebrno barwiona
kształtami cięła
szemrała krew w ogrodach

za żal
za cień

sypały się zapałki
nie szumi czarny las


***
właśnie śniegiem zamykany czas
potrąca palone
ciepłem dyszące
kontury

kryje drzazgi
linie palców

nic zostawia

oddycham głęboko pustym tlenem


***
zardzewiała gwiazda
moja śmierć

w puszce po konserwie
zakwitł zielony groszek

zbyt lekko tańczymy


***
popiół snów
rzemieniem objęty
w nieskończoności nocy
głodzie rąk
został cienką jak brew smugą

miękkością kamienia mierzone serce
kryształowy park
atom przy atomie

bóg
krwią okrutny

niech umiera cierpką miętą
igliwiem przysypany


***
głębokie niebieskie życie
wewnątrz
strumieniem nieprzerwanym

zamkniętym krzykiem
kolorem oczu
i kręcą się włosy na deszczu

moja dłoń
zapisana w fenomenie prostoty


***
a słońce w moim domu
wigilijnym gościem

krwią naznaczone drzwi
baranku
zaczekaj
puszyście miękką masz śmierć

znowu nie będę spała
w kominku dogasa krzyk


***
podzielił
na dwie części

bezlitośnie wyznaczył
prawą i lewą stronę

nawet zadumany kot
nie dotknął
spłowiałej istoty

w nieszczerym polu
zdetronizowany
płot
o pogubionych zębach


***
życie jest śmiertelne
trawy policzalne
mrużący oczy kot
i ja
też jestem

w zawirowaniu prądów
płynących ciagle od

za horyzontem grają
skrzydlate kąty wioseł
zbudzone zapalniczką


***
z krwi na śniegu
królewna

jeszcze zapłacze
na stosie
przez świętych palona


***
a przeklęte zegary wyśpiewują czas
i brzęczenie much
mieszają z pajęczą struną

takt na dwa
lewa prawa lewa
równaj
dlaczego nie oddychasz
kiedy inni idą

miarowym taktem do snu

jak serce
pękła sprężyna


***
ramiona jak skrzydła
rozpostrzeć
żeby zdążyć
przed
aniołem stróżem


 ***
pajęczyną niedojrzałą
słodką ogarniętym rytmem
skradzionym nagle snem
zatrzymanym drgnieniem

i tysięczną myśli nadłamany lot

majerankiem sypie śnieg


***
mucho złotooku
zielone twoje ciało
złotem tkane skrzydła
wyczaruj
mały cień

przy samym płomieniu
mucho złotooku
pocałuj życie
a potem
zimny wybierz biegun