Proza nakielanina Zygmunta Przybyłowskiego przez jednych jeszcze nie została zauważona, przez innych już zapomniana. Stało się to z niewątpliwą szkodą dla badaczy mariażu literatury z historią kraju, dla interesujących się ewolucją polskiej świadomości narodowej od XIX w. do okresu po drugiej wojnie światowej, wreszcie dla czytelników szukających w literaturze czegoś więcej niż rozrywki.
Twórczość Przybyłowskiego może być kluczem do zrozumienia mentalności Polaka XX wieku: jego rozdarcia między bezgraniczną miłością ojczyzny a buntem przeciw niej, tułaniem się po bezdrożach niewolnictwa, martyrologii, stalinizmu i małej stabilizacji. Wyjaśnia, dlaczego jesteśmy tacy, jacy jesteśmy: zdeformowani przez wojny światowe, życie w obliczu zagłady, doświadczeni totalną indoktrynacją i ubóstwem- a jednocześnie wolni, stale pełni nadziei na lepsze jutro. Niepoprawni optymiści. Szaleńcy Europy czy egzystencjalni realiści?
* * *
Zygmunt Przybyłowski urodził się 9 lipca 1902 r. w Popławach. W 1924 r. rozpoczął pracę pedagogiczną. W czasie II wojny światowej uczestniczył w tajnym nauczaniu na Kielecczyźnie. Po wojnie pracował w liceach pedagogicznych w Świdnicy i w Trzciance. Od 1954 r. związał się z Pomorzem. Podjął pracę jako nauczyciel plastyki i techniki w nakielskim Liceum Pedagogicznym oraz w Zespole Szkół Zawodowych im. S. Staszica w Nakle n. Not. Działał społecznie na niwie kultury, m.in. w Krajeńskim Towarzystwie Kulturalnym, przewodniczył Komitetowi Organizacyjnemu Muzeum Ziemi Krajeńskiej. Jednak jego największą pasją były malarstwo i literatura. Namalował ponad 300 obrazów olejnych oraz liczne akwarele, grafiki, rysunki i szkice. Jako poeta zadebiutował wydanym w 1983 r. tomikiem „Ślady słów. Poezja i plastyka” Zamieścił w nim 8 wierszy oraz reprodukcje 7 obrazów: 1 rysunek i 6 olejów. Wkrótce opublikował kolejny tomik - „Puszczę Białą” . W 1991 r. ogłosił drukiem zbiór opowiadań „Niezwykły lekarz” . Zmarł 7 lutego 1992 r.
* * *
W 1991 r. prasa informowała: „Warto (...) odnotować ukazanie się nowej książki nakielskiego poety, pisarza i malarza, Zygmunta Przybyłowskiego. Jest to zbiór opowiadań zatytułowany „Niezwykły lekarz”, przedstawiający losy pokoleń pierwszej połowy naszego wieku. Utwory zawierają wiele elementów autobiograficznych i - zgodnie z myślą „u nas każdy kamień na drodze ma swoją historię”- osadzone są w realiach historycznych. Ale nie historia jest tu najważniejsza. Podjął bowiem Przybyłowski ambitną próbę zapisu kształtowania się osobowości młodego człowieka w trudnych czasach wojny.”
Trudno precyzyjne zdefiniować gatunek literacki utworów Przybyłowskiego. Niektóre stanowią rodzaj pamiętnika, inne mają formę opowiadań społeczno-obyczajowych. Warto zauważyć, że Przybyłowski-prozaik przewrotnie podjął próbę ucieczki od technik stosowanych w swojej poezji. Wprowadził maksymalną autodyscyplinę wyobraźni: zredukował opisy krajobrazów, unikał retrospekcji, z żelazną konsekwencją podporządkował szczegóły głównemu tokowi narracji.
Kluczem do prozy Przybyłowskiego może być fragment jednego z utworów: „Moi przodkowie nieopatrznie osiedlili się na szlaku wojennym (...). Ci przodkowie musieli to być ludzie twardzi i nieustępliwi, skoro trzymali się z takim uporem biednego i piaszczystego brzegu Narwi, wbrew klęskom licznych tu powodzi, wbrew najazdom obcych wojsk, którym zawsze towarzyszyło zniszczenie i pożoga”. Prawie cała parapamiętnikarska proza Przybyłowskiego stanowi rozwinięcie określonych w tym fragmencie dwóch głównych kierunków refleksji. Pisarz skoncentrował się na ukazaniu losów bohaterów oraz przedstawił panoramę dawnych poglądów, ocen społecznych i historycznych. Żmudnie szukał motywów patriotycznej determinacji „twardych Polaków”, przyczyn ich niezłomnego stania po stronie „narodowej sprawy”.
Kwestia jest tym ciekawsza, że praprzodkowie Przybyłowskiego „byli to prawdopodobnie emigranci przybyli z Francji (...). Dwaj z nich to Franciszek i Walenty Przybyłowscy, trzeci to Jan Nowosielski. Ta trójka obieżyświatów miała za sobą jakąś niespokojną przeszłość. Musieli w zawierusze dziejowej stracić wszystko, nawet dach nad głową, skoro niespokojne losy wyrzuciły tych serdecznie zaprzyjaźnionych kamratów na piaszczystym brzegu Narwi.” Być może brali udział w powstaniu kościuszkowskim i szukali w Puszczy Białej schronienia przed zemstą zaborców. Podjęli pracę przewoźników rzecznych, „cieszyli się u hrabiego [Potockiego] nie lada względami, jeżeli zdecydował się na odprawienie poprzednich przewodników (...), a na ich miejsce osadził przybyszów z dalekiego świata”.
W XIX w. Przybyłowscy czuli się już Polakami z krwi i kości. Kolejne pokolenia ruszały na wojnę z zaborcami. Zygmunt Przybyłowski relacjonował: „w czasie powstania styczniowego znów dom mojego dziadka został doszczętnie spalony. Za pomoc udzielaną powstańcom doraźnie zasądzono dziadkowi pięćdziesiąt kijów i pozbawiono go wraz z rodziną dachu nad głową. Dwaj jego synowie Piotr i Stanisław przystąpili do „buntowszczyków”.”
Po pierwszej wojnie światowej Przybyłowski brał udział w rozbrajaniu Niemców , cieszył się z powstania wolnej Polski. W niepodległej ojczyźnie zdobył wykształcenie pedagogiczne, podjął pracę w szkole. W czasie II wojny światowej był nauczycielem i kierownikiem polskiej szkoły w Skarżysku-Kamiennej . Uczestniczył w tajnym nauczaniu. Kolejnego wyzwolenia Polski nie witał już tak radośnie. Władza od pierwszych dni wprowadziła nowe porządki: „jeszcze jesienią 1945 r. na jednym z pierwszych posiedzeń miejskiej rady, której byłem członkiem, pierwszy sekretarz komitetu miejskiego PZPR zaatakował mnie: dlaczego jeszcze toleruję jako patrona szkoły nazwisko Piłsudskiego, tego wroga klasy robotniczej, twórcy obozu w Berezie Kartuskiej? O, święta naiwności. Wówczas podjąłem obronę tak poniewieranej godności Marszałka, wierząc, że ten nowy ustrój Polski jest naprawdę demokratyczny. I tak fatalnie, po raz pierwszy podpadłem towarzyszom.”
Zaczął się terror stalinowski. Oprawcą nie był obcy, lecz „swój”- Polak. Przybyłowski, jako pedagog, uważny obserwator otaczającej go rzeczywistości, bardzo szybko dostrzegł coś jeszcze - zamiar nowej władzy, by amputować historię własnego narodu. Pisana i czytana na nowo, miała uczyć młode pokolenia pogardy dla szlachty, ziemiaństwa, kościoła, przedwojennej inteligencji, by na gruzach starego świata postawić nowe, bałwochwalcze ołtarze.
Pokolenie Przybyłowskiego, ciężko doświadczone wojną, stanęło przed kolejną tragedią: musiało się wyrzec ideałów swojej młodości. To co przed wojną było sacrum, po wojnie zostało naznaczone piętnem hańby. Dla nowo powstałego państwa polskiego rodzimy naród był jedynie podrzędnym ogniwem kosmopolitycznego, internacjonalistycznego systemu. Naród zaś postrzegał to państwo jako obce. Już w 1945 r. młodzi harcerze z drużyny prowadzonej przez Przybyłowskiego śpiewali:
Wczoraj kluski, dzisiaj kluski,
nasza Polska, a rząd ruski (...)
Wczoraj kasza, dzisiaj kasza
rząd komuny, Polska nasza...
Ludziom wiernym przedwojennym ideałom pozostała emigracja wewnętrzna. Przybyłowski podjął próbę opisania obyczaju i ducha świata, który z przyczyn ideologicznych miał na zawsze odejść w niepamięć. Tak powstał cykl opowiadań o dawnej Polsce.
Znajdujemy w nich galerię postaci reprezentujących różne stany społeczne. Stary szlachciec Klonowski, rubaszny, skłonny do sporów, żyje wspomnieniem powstania styczniowego. Opowiada: „ sami wiecie, panie dzieju, że nadstawiałem własną głowę razem z wami. Dziś jestem nędzarzem, bo na ołtarzu ojczyzny złożyłem wszystko, co miałem najdroższego (...). Prócz mnie było wielu braci szlachty, którzy nadstawiali głowy, przelewali krew za ojczyznę”. Ojciec narratora przed pierwszą wojną światową gromadzi broń. Tryszczyński, emerytowany urzędnik pocztowy, uczy potajemnie dzieci z okolicy języka polskiego, pani Piasecka w swojej szkółce prowadzi lekcje śpiewu narodowego: „repertuar tych pieśni był niewielki, ale każda z nich była zakazana. Za ich śpiewanie groziło więzienie i to był przedsmak konspiracji. Wiedzieliśmy już, kto ponosi odpowiedzialność „za naszą niewolę, kajdany””.
W tym pejzażu minionej epoki nic nie jest idealizowane. „Obok ludzi zdeterminowanych, prowadzących [z zaborcami rosyjskimi i niemieckimi] walkę na śmierć i życie, pałętali się sprzedawczyki i zdrajcy oraz szpiedzy, działający na szkodę sprawy narodowej.” Ludzie cierpieli straszliwą biedę, jak na przykład rodziny Biernacików czy Płudów. Młodzi uciekali przed nędzą lub branką do obcego wojska aż za ocean.
W sposobie kreowania świata przez Przybyłowskiego uwidacznia się swoiste ograniczenie fabularne. Narrator ogląda świat, lecz nie tworzy zdarzeń. Jest wyposażony w wiedzę wyniesioną jedynie z życia rodzinnego oraz ubogiej wiejskiej szkółki. Nawet gdy zrealizuje swoje życiowe marzenie i dostanie się do szkoły pedagogicznej, będzie żył z dala od elit i wielkich miast. Ale dobrze zna swój etos narodowy: „Życiorysy Zawiszy Czarnego, Tadeusza Kościuszki, i Józefa Poniatowskiego budziły w naszych sercach podziw i uwielbienie. Uczyliśmy się kochać wielkich synów naszego narodu. Każdym nerwem pragnęliśmy, aby właśnie tacy byli; szlachetni i niezłomni. Żeby wygłaszali podniosłe, patriotyczne tyrady, w rodzaju- „Bóg powierzył mi honor Polaków, Bogu go tylko oddam”.”
Patriotyczny patos został brutalnie zweryfikowany przez nowy kataklizm dziejowy. Pawła Zadrożnego, bohatera opowiadania „Czarne krzyże”, II wojna światowa wyrywa z rodzinnego domu. Zmobilizowany, bezskutecznie szuka swojego pułku. Wszędzie panuje chaos i panika wojenna. Zadrożny rusza w długą wędrówkę przez lasy i zatłoczone drogi. Jest świadkiem masakry ludności cywilnej przez niemieckie samoloty, ogląda wycofujące się polskie oddziały. Gdzieś w puszczy dostaje się w wir walki. Z przypadkowo spotkanymi artylerzystami staje naprzeciw czołgom wroga i ginie. Jest jednym z tysięcy bezimiennych bohaterów tragicznego września 1939 r.
Dla tych, którzy przeżyli kampanię wrześniową, rozpoczyna się okupacyjne piekło. Szczególnie tragiczny był los skazanej na zagładę inteligencji. „W Końskich Niemcy zwołali nauczycieli na konferencję powiatową. Tych wszystkich, którzy tam się nieopatrznie zjawili, gestapowcy wywieźli w niewiadomym kierunku. I nikt już stamtąd nie powrócił”. Trwają łapanki i aresztowania. Świadkowie opowiadają o kaźni Żydów. Panuje głód. Mimo to rozpoczyna się praca konspiracyjna, m.in. tajne nauczanie. Narrator opowiada: „ tak potwierdziła się cykliczność historii- za czasów mojego dzieciństwa przemykałem się do tajnych, polskich szkółek z książkami skrzętnie ukrytymi za pazuchą, ponieważ wówczas carska administracja surowo karała podobne wykroczenia, jak polska książka i polska mowa. Teraz z kolei moje dzieci ukrywały polską książkę przed okiem okupanta, bo znów polska wolna myśl stała się przestępstwem.”
Wyzwolenie spod okupacji hitlerowskiej jest dla bohaterów opowiadań Przybyłowskiego biologicznym ocaleniem. Wydarzył się cud historii: naród skazany na zagładę przetrwał wszystkie przeciwności dziejów. Zapłacił jednak straszliwą cenę. Ci, którzy przeżyli, okaleczeni fizycznie i psychicznie, z mozołem od podstaw odbudowują swoje życie. Jerzy Leścisz, żołnierz polskich sił zbrojnych na Zachodzie, powrócił do kraju. „W baskijskim berecie i wojskowej bluzie” wędrował przez ulice Warszawy. „Przed nim, jak okiem sięgnąć rozciągał się bezkres okopconych, zżartych ogniem zgliszcz, ponad nimi wystrzelały grzebienie rumowisk, a rude morze gruzu i cegły zdawało się wzdymać i burzyć aż po samą linię horyzontu.” To symboliczny obraz. Życie rodzinne Leścisza, tak jak Warszawa, legło w gruzach. Matka zmarła na tyfus, żona zginęła w Oświęcimiu, córka zaginęła.
Konstruując przebieg dalszych zdarzeń, autor posłużył się elementami poetyki socrealistycznej. Pominął zagadnienia związane ze stalinowskim terrorem. W efekcie rozwinął się sielankowy wątek współpracy byłego spadochroniarza spod Arnhem z sekretarzem komitetu miejskiego, robotnikiem miejscowej odlewni, Tokarczykiem. Tokarczyk np. wygłasza do Leścisza przemowę: „Czekamy na was, inżynierze, od dawna. Sami tu nie możemy dać rady. Potrzebny dobry fachowiec. Wiecie, że mamy tu odlewnię. Chodzi o to, że musimy ją uruchomić. I to jak najprędzej. Nawet chciałem po was posłać.” Ta idylla jest równie mało przekonująca jak szybkie uzyskiwanie przez inżyniera Leścisza wysokiego statusu materialnego: „w roku 1953 Leścisz otrzymał sporą pożyczkę i mógł nareszcie przystąpić do odbudowy swojego domku. Jego marzeniem było odtworzenie domu według dawnego planu: na parterze duża i widna jadalnia i kuchnia z łazienką, a na pięterku dwa pokoiki i pracownia.” Powojenną stabilizację symbolizuje „widok ocalałego krzaka bzu” , który między ruinami i złomem na byłym pobojowisku „zazielenił się już i rozchylał spęczniałe i ciężkie kiście białych kwiatów”.
Po jakimś czasie do Leścisza powraca córka. W czasie wojny ze względu na aryjską urodę została odebrana matce- następnie zamordowanej w Oświęcimiu- wywieziona do Niemiec i przez gestapowca Lehmana podarowana rodzinie Kriegerów. Zamożni Kriegerowie wychowywali ją jak własną córkę, lecz zataili jej polskie pochodzenie. Dziewczyna, po latach dowiedziawszy się o wszystkim, wyjeżdża do Polski. Opisując powrót córki do rodzinnego domu, Przybyłowski ponownie rysuje symboliczny krzew. Alicja opowiada: „Zawsze, gdy zamknę oczy, to widzę kwitnący krzak. Może to jest krzew jaśminu, albo kaliny, a może bzu.” To przepowiednia nowego, lepszego życia. Nigdy się nie dowiemy, czy się spełniła.
Analizując twórczość Przybyłowskiego, warto zadać pytanie o stosunek pisarza do Niemców. Przybyłowski nie postrzegał całej nacji niemieckiej w kategoriach zła. Jednoznacznie potępił faszystów. Ale opisując przedwojenne czasy, pisał: „Gdy byłem małym chłopcem, nieraz bawiłem się z Ottonem Schultze, synem piekarza z ulicy Kotlarskiej w Pułtusku. Schultzowie byli to Niemcy zżyci i zaprzyjaźnieni z wielu polskimi rodzinami (...). W moim rodzinnym mieście żyło kiedyś parędziesiąt niemieckich rodzin (...). To byli porządni Niemcy z mojego miasta (...). Wszyscy tamtejsi Niemcy to byli normalni ludzie, o zwykłych przyjaznych lub obojętnych twarzach.” Jak więc tłumaczył niemieckie okrucieństwo? Winił za zbrodnie nie naród niemiecki, lecz wynaturzonych ideologów i ich zwolenników: „Potem przyszły czasy Hitlera. Czasy nienawiści i pogardy dla ludzi „niższej rasy” (...). Wówczas poznałem druga niemiecką twarz.”
Szacunek Polaków budził doktor Braun, który pozostał w Polsce po wyzwoleniu. W czasie wojny „hitlerowcy (...) kazali z miejsca Braunowi podpisać tę ich listę”. Doktor listy nie podpisał, więc „zaczęli go hitlerowcy prześladować. Najpierw odebrali mu prawo praktykowania. Gdy i to go nie załamało, zmusili doktora Brauna do zamiatania ulic. (...) Przez całą okupację doktor zamiatał rynek i ulice w naszym mieście, a do hitlerowców nie przystał”.
Dla pani Krieger Niemcy są tylko ofiarami wojny. Mówi: „wy, Polacy, macie do nas za dużo nienawiści (...). Wojna skończyła się przed dziewięciu laty a my i wy wciąż o tych krzywdach, jakie popełnili (...) ojcowie. A mówiąc tak obiektywnie, to przecież wiadomo, że nie my Niemcy spowodowaliśmy wojnę”. Helmut Krieger po wojnie „pozostał na stanowisku. Teraz chodził z dumnie podniesionym czołem. Jako człowiek „czystych rąk”, reprezentował dyrekcję zakładów, nawiązywał kontakty z władzami okupacyjnymi, zabiegał o zabezpieczenie interesów licznych akcjonariuszy. W uznaniu tych zasług, na najbliższym posiedzeniu rady nadzorczej, dyrektora Kriegera jednogłośnie wybrano prezesem tejże rady.” Tak rozpoczęła się jego powojenna kariera. Został nawet ministrem zdenazyfikowanego państwa. Ale chociaż w czasie wojny co prawda nie wstąpił do partii nazistowskiej, to przecież „bardzo przypadła mu do gustu sama ideologia nazistowska. Zawsze czuł awersję do motłochu, nawet niemieckiego, więc teoria nazistowska o nadludziach i podludziach wydawała mu się zupełnie słuszna. On zawsze pogardzał brudnym bydłem roboczym (...). Właśnie za tę jaśniepańskę rezerwę i poczucie własnej wyższości był ceniony przez notabli w brunatnych koszulach. Mieli do niego zaufanie, mawiając: „to swój człowiek”. A to już była podstawa do zawierania ubocznych i bardzo korzystnych interesów z tymi ludźmi, którzy kontrolowali przemysł niemal całej Europy”. Będąc dyrektorem jednego z działów chemicznych AG Farben Industrie, musiał wiedzieć, że „produkcja szła głównie dla potrzeb Wehrmachtu i niektórych innych formacji. Szczególnie ogromne zyski dawała produkcja cyklonu B oraz innych gazów o ściśle określonym przeznaczeniu. Fabryka miała między innymi, też swoją filię w GG.” Cyklon B być może posłużył hitlerowcom do zabicia m.in. matki dziewczynki, którą Kriegerowie otrzymali w prezencie od nazistów. „Dziecko posiadało najformalniejszą metrykę, z której wynikało, że jest ono prawnym potomkiem małżonków Olgi i Helmuta Krieger. Była w tym dowodzie data i miejsce urodzenia oraz niemieckie imię i niemiecka narodowość.” Krieger znał pochodzenie dziewczynki, jednakże w rozmowie z żoną prowadził cyniczną grę:
„- Dziecko jest śliczne i milusie, ale jakieś nieufne i milczące. Poza tym ona nie rozumie ani słowa po niemiecku.
- Bądź cierpliwa. Mała oswoi się. Widzisz, to jest córka niemieckiej rodziny ze wschodu. Z Czechosłowacji, Rosji, a może z Polski. Gdzieś stamtąd. Jej rodzice zginęli podczas działań wojennych. Może u nich w domu nie mówiono po niemiecku.
- Słuchaj, Helmut, a jak to jest, że ona ma nasze nazwisko?
- Nie podoba ci się, że masz małą córeczkę?”
Powojenna kariera Kriegera stanowiła świadectwo przewagi pieniądza nad czystością sumienia. Trudno ocenić, na ile świadectwo to było słuszne, a na ile wynikło z patrzenia Przybyłowskiego na społeczeństwo Republiki Federalnej Niemiec przez pryzmat powojennej propagandy. Łączenie rozbitej przez hitlerowców polskiej rodziny to „w zachodnioniemieckiej prasie niebywała heca. Wszystkie gazety biły na alarm. Ogromne tytuły donosiły o niecnych praktykach agentów komunistycznej Polski, którzy przebrani w barwne kostiumy „Mazowsza”, uprowadzają za żelazną kurtynę niemieckie dzieci”. Trzeba czasu i interwencji najwyższych czynników państwowych, by sprawiedliwości stało się zadość: „Jak wynika z artykułów zamieszczonych w polskiej, a następnie przedrukowanych we wschodnioniemieckiej prasie, rozdmuchiwana sprawa porwania dziecka jest sfałszowaniem faktów, bo oto w roku 1944 została porwana w Warszawie córka Krystyny i Jerzego Leściszów, Alicja Leścisz. W porwaniu brał udział Helmut Krieger, wraz z gangsterami z gestapo. To Krieger następnie sfałszował dokumenty polskiego dziecka.” Ostatecznie historia kończy się optymistycznie- Alicja zostaje z ojcem w Polsce, a Krieger traci ministerialne stanowisko.
W twórczości Przybyłowskiego szczególne miejsce zajmuje opowiadanie „Niezwykły lekarz”. W zaprezentowanych wyżej opowiadaniach autor odnosił się do rodzimej historii i tradycji z pietyzmem i szacunkiem. Stworzył surowy, lecz nostalgiczny obraz kochanego przez siebie świata, który przeminął. Tymczasem w „Niezwykłym lekarzu” przewrócił ten świat do góry nogami, uderzył w jego podstawy, podważył słuszność rządzących nim zasad. Dlaczego tak się stało? Dlaczego Przybyłowski całemu zbiorowi nadał tytuł pochodzący od tego właśnie opowiadania?
Aby zrozumieć intencję autora, należy pamiętać, że lubił on co jakiś czas podejmować artystyczne ucieczki. W poezji wyrwał się ze swojego czasu i przestrzeni w nadwyobraźnię, budował symboliczną, irracjonalną przestrzeń. Jako prozaik uznał prymat historycznego realizmu. Techniki kreacji świata przedstawionego w poezji i prozie Przybyłowskiego są kontrastowe, należy więc znaleźć klamrę spinającą dwa światy wyobraźni autora. Taką klamrą właśnie jest opowiadanie „Niezwykły lekarz”.
Ze szczegółami poznajemy senne miasteczko Kąty nad rzeką Kamienną, „biedne, pokryte patyną brudu, błota i sadzy” . Dowiadujemy się, że akcja toczy się w 1935 r. W Kątach pojawia się doktor Żurek - „młoda, pełna wdzięku i elegancji (...) niedawno zabłysła jak kometa na horyzoncie owego prowincjonalnego miasteczka” . Podbiła całą społeczność: „Panowie podziwiali jej urodę, wdzięk i młodość, panie zachwycały się szykiem, dobrymi manierami i dystystynkcją.” Hojnymi datkami, serdecznym stosunkiem do chorych i opieką nad sierocińcem zdobyła przychylność księdza proboszcza.
Dalsze wydarzenia przybierają zadziwiający obrót. Okazuje się, że doktor Żurek to... mężczyzna.. Skandal rodzi skutki o wymiarze biblijnego potopu: „Najpierw przestał pracować magistrat. następnie zawiesiła swoją działalność poczta. Zamilkły telefony. Nie było wody i światła. Została zamknięta szkoła (...). Dotąd drzemiące miasteczko nagle doznało wstrząsu gorszego niż trzęsienie ziemi (...) „Babki w kruchcie szeptały:- Nic, jeno sam jancychryst z piekła nawiedził nasze miasto (...). W klasztorze nocami odprawiano jutrznie (...). Panny świeckie w mieście szeptały o księciu arabskim, który pojawił się (...), by skompletować harem (...). Bezrobotni (...) spluwali z pogardą dla burżujów”.
Sprawa znajduje finał w sądzie. Oskarżony Stefan Kalita wyjaśnia, że patent lekarski zmarłej doktor Stefanii Żurek przywłaszczył sobie z biedy: „Nie dokończyłem studiów, ponieważ jako słuchacz akademii muzycznej przez trzy lata przymierałem głodem, aż wywiązała się groźna choroba i ostatecznie zostałem wyrzucony na ulicę... Potem wycieńczony chorobą i głodem przez dwa lata żyłem w skrajnej nędzy. W tym czasie byłem pomywaczem naczyń w tancbudzie, pomocnikiem dozorcy i roznosicielem gazet. Potem pracowałem przy rozwożeniu węgla, byłem czyścicielem butów, chwytałem się każdej pracy, jak tonący brzytwy, ale oprócz mnie czekały na tę pracę setki innych bezrobotnych nędzarzy.” Wypowiada pełne goryczy słowa: „Nie ja dziś powinienem zasiadać na ławie oskarżonych. W społeczeństwie, które dba o swoją przyszłość, młodzi ludzie w moim wieku powinni być wysoko wykwalifikowanymi lekarzami, inżynierami, chemikami, czy też naukowcami, a nie zasiadać na ławie oskarżonych i oczekiwać na wyrok, który w każdym wypadku będzie tylko bezprawiem i gwałtem, za winy niepopełnione.”
„Niezwykły lekarz” to utwór, w którym realizm magiczny splótł się z naturalizmem, pojawiły się również elementy publicystyki społecznej. Obok satyrycznego obrazu prowincji znajdziemy tu wołanie o nowy, lepszy świat. Zaciera się granica między groteską a rozpaczą. Główny bohater, kiedyś dobrze zapowiadający się młodzieniec, demoralizuje się i zostaje anarchistą: „(...) Jeżeli jeszcze podczas rozprawy sądowej miał jakieś złudzenia, skrupuły i tak zwane zasady, to cały ten balast pozostawił za progiem więzienia. teraz dopiero po rocznej ekspiacji zrozumiał swoją nową drogę. Na pewno nie pójdzie ona zgodnie z nakazami i zakazami prawa. Jednak to nie tylko jego wina. W pruderyjnym, bezdusznym świecie w nikim nie znalazł oparcia. Elity prowincji bagatelizują narastające problemy społeczne: brak perspektyw życiowych dla młodzieży, konflikt bezrobotnych z „burżujami”, upadek moralności. Przybyłowski postawił bolesne pytanie: Czy tak ma wyglądać wymarzona wolna Polska? Był pesymistą: w Kątach „osoba Stefana Kality, jak rzucony kamień, poruszyła stojącą wodę. Cuchnąca sadzawka wzburzyła się, zadrgały kręgami fale i znów senny spokój opanował miasteczko.”