Jutro znów...
Były dni takie różne –
Ranki szronem mroziły
i myśli kłębiły...
Czasem stukot szyn żelaznych
Na dzień jakiś wieki
Tradycyjny, jak w pieśń zmurszałą,
Brałem w pamięci pamiątkę
Dni wielkich
Dobrych czasem, a czasem złych. [...][1]
Tobie się zdaje...
Tobie się zdaje, piękna Pani,
Że cię krępuję spojrzeń splotem,
Że ci już całe i gorące kładę
U stóp twych małych moje serce w dani,
Że mi je Amor już przeszył grotem:
Tobie się zdaje piękna Pani.
Nie dziw się jednak, iż mimo urody
i mimo tego, że siejesz czar młody,
mnie nie pociąga twego wdzięku cud,
Bo takie będą na balu kiedyś maski,
A „linie” takie są w przeglądzie mód –
Zresztą ja lubię patrzeć – na obrazki...
Więc, że ci kładę moje serce w dani,
Że cię krępuję spojrzeń splotem;
Tobie się zdaje piękna Pani...[2]
Mir.
Karnawałowa komedia
Pary w takt tańca zawrotnie kołują –
Słów pustych - płytkich nawiązując nici,
Udają, proszą, słowami szafują –
W pragnień jakichś dreszcze tak obfici.
Gdzieś na uboczu, ta na pół-pijana
Para na wesoło, w uściskach się dławi,
I choć się znają najdalej od rana,
Już on jej, klęcząc, o miłości prawi.
Deszcz kolorowych serpentyn się plącze,
A z kąta Amor gdzieś długo celuje –
Szmer pocałunków, tych tylko na rączce,
A tam znów usta ktoś blade maluje.
I choćby tylko kłamanej miłości –
Każdy skwapliwie i zacięcie szuka;
Wysila dowcip i mierne zdolności,
I, jak dzięcioł w korę – do kilku serc puka...[3]
Br. Tolek
Jesień
Niesie się polem jesienna plucha,
Łzami starczemi zalana!
Idzie i płacze smutna starucha,
Jesiennym wiatrem targana...
Idzie do wioski – schroniska szuka –
Biedna jesienna baba!
Zajrzy do okna, w szybę zapuka,
Zziębnięta, drżąca i słaba...
Znów lezie dalej, wiatrem wciąż pchana,
Liśćmi zaszurga zaschłemi,
Zahaczy gałąź skrajem łachmana,
Rękami wodząc drżącemi.
A wiatr jej drogę ściele liściami
I wciąż do wtóru z nią płacze.
Zrywa się w górę, szarpie chmurami,
Na ziemię deszczem znów skacze.
Wlecze się lasem – człapie po drogach,
W zgrabiałe ręce wiatr dmucha...
Szaruga, błoto chlapie po nogach,
Zszarzała, jesienna plucha.[4]
Wyjan Brański
Miłość Ojczyzny
Kocham te łąki kwieciem usłane,
Te czarne ziemie sochą zorane;
Te bujne trawy, zbożem szumiące,
Te ciche wody wstęgą płynące.
[...]
Kocham ten język, mowę ojczystą,
Kocham Ojczyznę miłością czystą,
Orlicy Białej, lśniącej w błękicie,
wolność, swobodę cenię ponad życie.[5]
· Okres po II wojnie światowej
Michał Mędlewski
Leśny pacierz
Zaspane słońce ciepłem gładzi drzewa
na scenę wchodzą pierwsze ptaki chóru
zielone świerki współczują modrzewiom
brzozy odmawiają poranne pacierze
wiosna z wypiekami na sosnowej twarzy
wraca przez paprocie z nocy świętojańskiej
w bukowym przestworzu mgła siwa
się snuje
konwalie dzwonią na mszę leśnych ptaków[6]
Choinka z Wielonka
Przyszła do mnie choinka
ta z dziecięcych lat
nie miała bombek i anielskich włosów
nic nie mówiła i nie śpiewała kolęd
tylko zielonym zagajnikiem pachniała
gałązki podnosiła ku niebu
roziskrzonymi gwiazdami
a potem cicho zapłakała
zeschniętymi igiełkami
zatęskniła za rudą wiewiórką
co w puszystym ogonie
nosi zawsze radość
Pytałem
Pytałem Sokratesa o cel filozofii
zdobycie cnoty powiedział bez zająknięcia
Arystoteles mówił
o spekulatywnym poznaniu bytu
święty Tomasz rozprawiał najdłużej
o odtworzeniu w duszy
całego porządku wszechświata
potem Chrystusa pytałem
w wiejskim kościele
rozkrzyżował ręce pochylił głowę
i nic nie odpowiedział
a ja myślę
że w tym geście
i w tym milczeniu jest cała mądrość świata[7]
Janek ze Starej Dąbrowy
Janku ze Starej Dąbrowy czy pamiętasz
nasze bose wędrówki do żabiego stawu
wtedy umieliśmy wszystko na pamięć
i wierzę w Boga i siedem grzechów głównych
wiedzieliśmy jak podawać koniom marchew
żeby nie pociągały za palec wskazujący
chwytaliśmy kijanki bo udawały żaby
kiedy leciał aeroplan padaliśmy plackiem
wiedzieliśmy czemu pani Małecka płacze
że bolszewicy zabili jej narzeczonego
że czerwone gile odlatują na wiosnę
a przylatują znów na zimę
znaliśmy też bolesną prawdę
że pszczoły nie gryzą tylko żądlą
że mirta stoi w oknie bo czeka na swatów
że paproć świętojańska kwitnie o północy
tylko jednego nie mogliśmy wiedzieć
że potem już w życiu nigdy
się nie spotkamy[8]
Wciąż nie wiem
Tyle lat przylgnęło do mych pleców
jak jemioła do topoli
jak twarda huba do brzozy
a ja wciąż nie wiem
jak oddzielić miłość od łez
radość od zwątpienia
czekanie od niecierpliwości
czy można ze szczęścia płakać
a od zmartwienia osiwieć
całować i nie zamykać oczu
jak pisać listy bez wzruszeń
i kochać bez wzajemności
osiwieć to jeszcze za mało
aby o tym wiedzieć[9]
Zygmunt Przybyłowski
Puszcza Biała II
W starej puszczy jak w bursztynie
czas się skroplił i wyzłocił
coś się rodzi
coś umiera
lecz w tej kropli nic nie ginie
Wciąż zdumiewa i zachwyca
swoją krasą urokliwą
wiecznie zmienna kolorowa
w leśnych słońcach i księżycach
w leśnych słońcach i księżycach
Szła na podbój ziemi
świata
już ramiona rozpostarła
w czas i przestrzeń
wciąż zieloną
przez stulecia zimy lata
Ciepłe deszcze ją odziały
wykarmiły tłuste gliny
przygarnęły białe piaski
bogi łaską ochraniały
Więc stanęła pięknem zbrojna
a włościami nieobjęta
szłomem wieków osłonięta
niebosiężna i dostojna
Nad kurpiowskim twardym ludem
wyciągnęła dobre ręce
wciąż go krzepi starą pieśnią
i codziennym trudem [...][10]
Rapsodia plebejska
Na jeziorach
świt zapalił krasne zorze
płoną wody
w drobne skiby
złotym pługiem wiatr je orze
tataraków dzwonią miecze
mgła się kłębi
i leniwa chmurą wlecze
w zorzach lata
w mgłach jesieni
wędrowali tędy króle
w złotogłowiach
gronostajach i czerwieni
wędrowali głodni bosi
pachołkowie pastuszkowie
i bandosi
poszły maje
poszły grudnie
poprzez zaspy
czarne grudy na południe
a przez świty głodne
groźne
szli królowie polską drogą
jakże godni
nieśli berła sierpy kosy
ale bosi ale głodni
nieśli gwiazdy pozłacane
na ramieniu
zamyśleni zagubieni
grzali ręce w gwiazd promieniu
gdy po polach
po zagonach dymiących
toczyło się przerażone
czarne słońce
chleb krzemieniem
chleb kamieniem
iskry krzesał
miód z piołunem
pod całunem się przemieszał
a po niebios dzikich drogach
na wrześniowych dróg rozłogach
śmierć niańczyła
śmierć tańczyła
na stu nogach
grzywy dymów
krzaki ognia
wiatr rozwiewa
kwitły ogniem czarną śmiercią
w sadach drzewa
biegli chłopcy
młodzi dzielni
ci od młota i od pługa
i od kielni
w swoich czynach
w naszych sercach
nieśmiertelni
biegli w taniec
z ową polską romantyką
w taniec z wrogiem
pruską śmiercią
ze swastyką
z piersią nagą
nienawiścią i rozwagą
w bój pobiegli
lecz młodości
i wolności
nie ustrzegli
na roztoczy
pod jałowcem
śmierć całuje oczy chłopcom
zgasłe oczy[11]
Mrowisko
Ja mrówka boża
posiwiała w trudzie
dźwigam moją igłę sosnową
na piramidę mrowiska
gmach trwalszy
od bańki mydlanej
trwalszy
od mojej kruchości
szkła
Krążę po autostradach
leśnych ścieżek
buduję moje tunele
wiadukty
a moim firmamentem
jest koronkowa kopuła
liścia paproci
oceanem
kałuża po deszczu
a po niej w jesieni
mkną złote regaty
brzozowych liści
a zaś niepokój serca
jest zaledwie niepokojem
leśnej mrówki
Posłuchaj -
oto basetla boru
gra nad mrowiskami
prastare pieśni
o przemijaniu[12]
Smak soli i ognia
Zaledwie wczoraj tuż przed Wielką Wodą
opuściliśmy jaskinię
aby poznać smak odkrytego świata
potrawkę z termitów
szarańczę w miodzie pszczoły dzikiej
smak soli i ognia
Potykaliśmy się o cień nocy
jasność dnia była przeciwko nam
a bogowie słońca i księżyca
śledzili każdy nasz krok
zaglądali do snów podsycali ogień
krwi naszej
mącili czyste źródła naszych myśli
aż pogubiliśmy własne tropy
Ziemio ojczyzno człowieka
wybacz nam dzikusom
iż splugawiliśmy gaje poświęcone
naszych ojców
a w szlachetnych wodach
zamiast wianków mirtowych
w noce Kupały
płynie zawartość naszych kloak
Jesteśmy chciwi i drapieżni
skaczemy do garda sąsiadom
spoza miedzy
Niebawem jako chmara szarańczy
polecimy w kosmos
aby na Andromedzie nawracać
tanecznych Inków
Że wciąż kochamy gwałt i nawracanie
wybacz nam Panie[13]
Paweł Szydeł
* * *
tak wędrować
by nigdy słońca nie spuszczać z oka
a gwiazdę polarną zawsze mieć za plecami
dni dziesięć około
bo przeważnie jednak na nogach
na własnych nogach
wędruje się lepiej
lepiej cały dystans zmierzysz
łodzią by jeszcze
pięknie się wędrowało
łodzią najlepiej
bo przecież na szczęśliwe wyspy
zmierzam[14]
Rozbiór logiczny
rozbieram gesty skomplikowane
zdania twego ciała bezwstydnie
obmacuję pośladki krążące po orbitach
bioder
myślom wymykają się
znaki
tyle pytań o przyczynę
o miejsce
i sposób
w końcu orzekam
imiennie
że jest już wszystko
w tej niemej układance
jak gra
lecz mnie nie ma
dla ciebie moja piękna
tak wyzywająco kreśląca okręgi
biodrami[15]
* * *
śpij dobrze i bezpiecznie
nocnie
będę czuwał i myślał o tobie
niech cię
biała łódka snów
uniesie
dobrych
dużo dobrych
snów
jak ten mój –
o przystani
z każdym ruchem wioseł
odleglejszej
fali o brzegi śpiewającej
i wszelkich łańcuchów
zrywaniu[16]
Wierzę
Ojcu
Ty wcale nie patrzysz
na nas
z Góry
wierzę że nadal przychodzisz
do mnie
a ja zajęty
gromadzeniem przedmiotów
i słów
rzadko mamy czas
na prawdziwą rozmowę
siadasz wtedy
na brzegu stołu
i swą małą igłą
zszywasz mój połatany
los
zdejmujesz z nas
miarę
i martwisz się
że nowy dzień
nie będzie dobrze leżał
czasami nocą Twój stary
Singer
wtedy rozmawiam
z duchami
z Tobą [17]
Poeci
późną jesienią przez słomkę
wypijamy resztki żalu
bo nie wystarczyły siły
bo zapomnieliśmy pogrzebać tęsknoty
pod piecem wygrzewamy swoje
troski i nigdy nie zapisane
wiersze
jesienią pod gruby sweter
chowamy strach
w głębokim fotelu
umierają w nas poeci
zapadamy w sen
zapominając nawet
dołożyć drew do ognia[18]
Zjazd poetów w mieście Ch.
między pierwszą a drugą
półlitrówką
zakręceni poeci
długo rozwodzą się
na temat
o świcie
do skrzynek pocztowych podrzucają
w bólach poroniony wiersz
w stylu
ą ę
odkąd przestała za nim chodzić
ta wredna dziwka
sława
świętych męczenników zgrywają
tak naprawdę
każdy z nich
ciągle o jednym
tylko że ptak im odleciał
z powodu nadużywania wszystkiego[19]
* * *
sekunda sekundę goni
pożółkłe karty kalendarza
odkryły drogi kręte
którymi
w tę drugą
i jeszcze
miotał się człowiek
osoba dla siebie pierwsza
oto ja
stoję tu przed wami
z tym ironicznym uśmiechem
przyklejonym do twarzy
od lat
z tą samą drwiną
w głosie
kopniaki rozdaję bolesne
oto ty
osoba druga
ale najpierwsza
bo jedyna[20]
* * *
Ewie
zaczynamy żyć
uczymy się nieobecności
będąc
między wczoraj a rosą
młody śpiący śnieżny
niewiele zostało
muzyką
pierwsze zarysy
nowych martwych natur
jakby zasnęły na czas jakiś
na czas
czas przed i za
czas
podzielony między sen a gorącą herbatę
i nogi zawinięte w ciepły koc
piękno będzie pachniało
świeżo wypastowaną podłogą[21]
Alina Rzepecka
Wakacje w Borach
Zmęczona
dysharmonią
krzykliwych barw
zanurzam się w otchłań zieleni.
Nie odróżniam
gatunków drzew
ani głosów ptasich.
Przykładam
pachnące
opatrunki ziół
na piekące rany cywilizacji.
Powierzam los
krętym ścieżkom
wśród paproci.
Oddaję bose stopy
pieszczocie
strumienia
i mchu.
Napełniam usta
słodkimi poziomkami,
a myśli
majestatem
i barwą motyli.[22]
* * *
odnalazłam
swoje zielone wiersze
poczułam smak
niedojrzałych słów
zrozumiałam
że nic się nie zmieniło
teraz
bez żalu
będę kupować nowe kalendarze[23]
Przedwcześnie posiwiała
wciąż ma zielono w głowie
rozbrzmiewa
śmiechem wiatru
drobniutkie jej listowie.
A gdy listopad –
obłudnik
skradnie jej
zieleń i złoto
droczy się
wiotką nagością
z listopadową słotą.
Lipy
Nieopisaną słodycz
i czar nieodgadniony
kryją w swoich koronach
dorodne
lipowe matrony.
Zapachem miodu
bogate
szmerem pszczelim
przejęte
ich dusze
w cygańskich skrzypcach
żyją
na wieki zaklęte.
Kasztanowiec
W ciepłym oddechu majowym
rozwija strzeliste pęki
jak hymn
niesiony ku słońcu
za czułą
pieszczotę jutrzenki.
W ogromnych
zielonych dłoniach
ukrywa
ptasie trwogi
i rudej kochance –
Jesieni
rubiny toczy
pod nogi [24]
Krystyna Misterkiewicz
Wymarzyłam sobie
wymarzyłam
sobie
świat bielą spokojny
dom niewielki
jak ziarno kiełkujący miłością i siłą
pokój mój lśniący lustrem
i my
tworzący obrazy słońcem malowane
postanowiłam sobie sprawić
sprzęty niewymyślne
nie chcę się do nich przywiązywać
one posłużą mnie i nam
dodatkiem do życia będąc
o czystość martwej natury
i duszy swej
skrzętnie zabiegać będę
nie wiem czy prosta to będzie
wędrówka
czy
marzeniom moim kręte ścieżki
i rozdroża [25]
Dawid de Rosier
* * *
wiatr
przywiał niepokój
do miasta
wierszami pełgał
domościennie
ptak spłoszony
zwyczajny
a może
demiurg
i międzylądowanie gazety
pod moimi stopami
strona piętnasta
krzyżówka [26]
* * *
wilczyco
moja matko
o krwawym języku
przytul mnie
niech gra
wiatr wśród liści
niech puchacz
północ wybija
brat mój
we wnykach
już skonał
więc nie płacz
gdy on
czuje ulgę
i powiedz
mi
powiedz
tę piękną historię
ja będę patrzył
w kierunku księżyca [27]
* * *
Po co
Rozpalać w sobie ogień
By potem
Zgasł jak zapałka
Jak iskra wyrzucona nagle
Poza kominek
Na zapałce
Może być mniej siarki
Iskra
Może istnieć krócej
Bez wypalenia
Dziury w dywanie
Po co więc żałować
Dawnego płomienia
Jeśli można być małym
I szczęśliwym
Bo nigdy nie spalonym[28]
[1] „Jutro znów”, [w:] „Głos Krajny, nr 41, 22 maja, 1935 r.
[2] Męski H., Tobie się zdaje..., [w:] Głos Krajny”, nr 6, 19 stycznia 1935 r.
[3] Mir., Karnawałowa komedia, [w:] „Głos Krajny”, nr 103, 29 grudnia 1934 r.
[4] Br. Tolek, Jesień, [w:] Głos Krajny, nr 86, 26 października 1935 r.
[5] „Głos Krajny”, nr 58, 21 lipca 1934 r.
[6] Mędlewski M., Widoki moje, Piła 199 r., s. 64.
[7] Ibidem, s. 56.
[8] Ibidem, s. 18.
[9] „Pilski Almanach Poetycki”, nr 3, 1996 r. s. 77.
[10] Przybyłowski Z., Puszcza Biała, Nakło, ndat., s. 4-5.
[11] Ibidem, s. 22-24.
[12] Ibidem, s. 38.
[13] Ibidem, s. 39.
[14] Szydeł P., Pokłosie V Konkursu Poetyckiego im. E. Pietruszaka, s. 3.
[15] Szydeł P., Niebo nie dla nieobecnego, op. cit., s. 27.
[16] Szydeł P., Pokłosie..., op. cit., s. 4.
[17] Szydeł P., Wierzę, Listopadowe Iskry, wiersze poetów uczestników XXII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego, Poznań 1999, s. 62.
[18] Szydeł P., Poeci, Niebo nie dla nieobecnego, Więcbork 2000 r., s. 55.
[19] Ibidem, s. 56.
[20] Ibidem, s. 24.
[23] „Wiadomości Krajeńskie”, nr 1, 2 stycznia 1997 r.
[24] „Pobocza”, nr 2, czerwiec 1998 r.
[25] „Wiadomości Krajeńskie”, nr 42, 18 października 1996 r.
[26] „Wiadomości Krajeńskie”,, nr 34, 21 sierpnia 1998 r.
[27] „Wiadomości Krajeńskie”, nr 17, 24 kwietnia 1998 r.
[28] Ibidem, s. 13.