Romuald Rosiński

Wybór poezji krajeńskiej - do 2010 r.

 


Okres międzywojenny


Hieronim Męski

 

Jutro znów...


Były dni takie różne –

Ranki szronem mroziły

i myśli kłębiły...

Były złe – nieme – próżne –

Czasem stukot szyn żelaznych

Gnał mnie w dal zmilczałą

Na dzień jakiś wieki

Tradycyjny, jak w pieśń zmurszałą,

Brałem w pamięci pamiątkę

Dni wielkich

Dobrych czasem, a czasem złych. [...][1]

 

 

Tobie się zdaje...


 Tobie się zdaje, piękna Pani,

Że cię krępuję spojrzeń splotem,

Że ci już całe i gorące kładę

U stóp twych małych moje serce w dani,

Że mi je Amor już przeszył grotem:

Tobie się zdaje piękna Pani.

Nie dziw się jednak, iż mimo urody

i mimo tego, że siejesz czar młody,

mnie nie pociąga twego wdzięku cud,

Bo takie będą na balu kiedyś maski,

A „linie” takie są w przeglądzie mód –

Zresztą ja lubię patrzeć – na obrazki...

 

Więc, że ci kładę moje serce w dani,

Że cię krępuję spojrzeń splotem;

Tobie się zdaje piękna Pani...[2]

 

 

Mir.

 

Karnawałowa komedia

 

Pary w takt tańca zawrotnie kołują –

Słów pustych - płytkich nawiązując nici,

Udają, proszą, słowami szafują –

W pragnień jakichś dreszcze tak obfici.

 

Gdzieś na uboczu, ta na pół-pijana

Para na wesoło, w uściskach się dławi,

I choć się znają najdalej od rana,

Już on jej, klęcząc, o miłości prawi.

 

Deszcz kolorowych serpentyn się plącze,

A z kąta Amor gdzieś długo celuje –

Szmer pocałunków, tych tylko na rączce,

A tam znów usta ktoś blade maluje.

 

I choćby tylko kłamanej miłości –

Każdy skwapliwie i zacięcie szuka;

Wysila dowcip i mierne zdolności,

I, jak dzięcioł w korę – do kilku serc puka...[3]

 

 

Br. Tolek

 

Jesień

 

Niesie się polem jesienna plucha,

Łzami starczemi zalana!

Idzie i płacze smutna starucha,

Jesiennym wiatrem targana...

 

Idzie do wioski – schroniska szuka –

Biedna jesienna baba!

Zajrzy do okna, w szybę zapuka,

Zziębnięta, drżąca i słaba...

 

Znów lezie dalej, wiatrem wciąż pchana,

Liśćmi zaszurga zaschłemi,

Zahaczy gałąź skrajem łachmana,

Rękami wodząc drżącemi.

 

A wiatr jej drogę ściele liściami

I wciąż do wtóru z nią płacze.

Zrywa się w górę, szarpie chmurami,

Na ziemię deszczem znów skacze.

 

Wlecze się lasem – człapie po drogach,

W zgrabiałe ręce wiatr dmucha...

Szaruga, błoto chlapie po nogach,

Zszarzała, jesienna plucha.[4]

 

 

Wyjan Brański

 

Miłość Ojczyzny

 

Kocham te łąki kwieciem usłane,

Te czarne ziemie sochą zorane;

Te bujne trawy, zbożem szumiące,

Te ciche wody wstęgą płynące.

[...]

Kocham ten język, mowę ojczystą,

Kocham Ojczyznę miłością czystą,

Orlicy Białej, lśniącej w błękicie,

wolność, swobodę cenię ponad  życie.[5]

 


 

·    Okres po II wojnie światowej

 

 

Michał Mędlewski

 

Leśny pacierz

 

Zaspane słońce ciepłem gładzi drzewa

na scenę wchodzą pierwsze ptaki chóru

zielone świerki współczują modrzewiom

brzozy odmawiają poranne pacierze

wiosna z wypiekami na sosnowej twarzy

wraca przez paprocie z nocy świętojańskiej

w bukowym przestworzu mgła siwa

się snuje

konwalie dzwonią na mszę leśnych ptaków[6]

 

 

Choinka z Wielonka

 

Przyszła do mnie choinka

ta z dziecięcych lat

nie miała bombek i anielskich włosów

nic nie mówiła i nie śpiewała kolęd

tylko zielonym zagajnikiem pachniała

gałązki podnosiła ku niebu

roziskrzonymi gwiazdami

a potem cicho zapłakała

zeschniętymi igiełkami

 

zatęskniła za rudą wiewiórką

co w puszystym ogonie

nosi zawsze radość

 

 

Pytałem

 

Pytałem Sokratesa o cel filozofii

zdobycie cnoty powiedział bez zająknięcia

Arystoteles mówił

o spekulatywnym poznaniu bytu

święty Tomasz rozprawiał najdłużej

o odtworzeniu w duszy

całego porządku wszechświata

potem Chrystusa pytałem

w wiejskim kościele

rozkrzyżował ręce pochylił głowę

i nic nie odpowiedział

 

a ja myślę

 

że w tym geście

i w tym milczeniu jest cała mądrość świata[7]

 

 

Janek ze Starej Dąbrowy

 

Janku ze Starej Dąbrowy czy pamiętasz

nasze bose wędrówki do żabiego stawu

wtedy umieliśmy wszystko na pamięć

i wierzę w Boga i siedem grzechów głównych

wiedzieliśmy jak podawać koniom marchew

żeby nie pociągały za palec wskazujący

chwytaliśmy kijanki bo udawały żaby

kiedy leciał aeroplan padaliśmy plackiem

wiedzieliśmy czemu pani Małecka płacze

że bolszewicy zabili jej narzeczonego

że czerwone gile odlatują na wiosnę

a przylatują znów na zimę

znaliśmy też bolesną prawdę

że pszczoły nie gryzą tylko żądlą

że mirta stoi w oknie bo czeka na swatów

że paproć świętojańska kwitnie o północy

 

tylko jednego nie mogliśmy wiedzieć

że potem już w życiu nigdy

się nie spotkamy[8]

 

 

Wciąż nie wiem

 

Tyle lat przylgnęło do mych pleców

jak jemioła do topoli

jak twarda huba do brzozy

a ja wciąż nie wiem

jak oddzielić miłość od łez

radość od zwątpienia

czekanie od niecierpliwości

czy można ze szczęścia płakać

a od zmartwienia osiwieć

całować i nie zamykać oczu

jak pisać listy bez wzruszeń

i kochać bez wzajemności

 

osiwieć to jeszcze za mało

aby o tym wiedzieć[9]

 

 

 

Zygmunt Przybyłowski

 

Puszcza Biała II

 

W starej puszczy jak w bursztynie

czas się skroplił i wyzłocił

coś się rodzi

coś umiera

lecz w tej kropli nic nie ginie

Wciąż zdumiewa i zachwyca

swoją krasą urokliwą

wiecznie zmienna kolorowa

w leśnych słońcach i księżycach

w leśnych słońcach i księżycach

Szła na podbój ziemi

świata

już ramiona rozpostarła

w czas i przestrzeń

wciąż zieloną

przez stulecia zimy lata

Ciepłe deszcze ją odziały

wykarmiły tłuste gliny

przygarnęły białe piaski

bogi łaską ochraniały

Więc stanęła pięknem zbrojna

a włościami nieobjęta

szłomem wieków osłonięta

niebosiężna i dostojna

Nad kurpiowskim twardym ludem

wyciągnęła dobre ręce

wciąż go krzepi starą pieśnią

i codziennym trudem [...][10]

 

 

Rapsodia plebejska

 

Na jeziorach

świt zapalił krasne zorze

płoną wody

w drobne skiby

złotym pługiem wiatr je orze

tataraków dzwonią miecze

mgła się kłębi

i leniwa chmurą wlecze

w zorzach lata

w mgłach jesieni

wędrowali tędy króle

w złotogłowiach

gronostajach i czerwieni

wędrowali głodni bosi

pachołkowie pastuszkowie

i bandosi

poszły maje

poszły grudnie

poprzez zaspy

czarne grudy na południe

a przez świty głodne

groźne

szli królowie polską drogą

jakże godni

nieśli berła sierpy kosy

ale bosi ale głodni

nieśli gwiazdy pozłacane

na ramieniu

zamyśleni zagubieni

grzali ręce w gwiazd promieniu

gdy po polach

po zagonach dymiących

toczyło się przerażone

czarne słońce

chleb krzemieniem

chleb kamieniem

iskry krzesał

miód z piołunem

pod całunem się przemieszał

a po niebios dzikich drogach

na wrześniowych dróg rozłogach

śmierć niańczyła

śmierć tańczyła

na stu nogach

grzywy dymów

krzaki ognia

wiatr rozwiewa

kwitły ogniem czarną śmiercią

w sadach drzewa

biegli chłopcy

młodzi dzielni

ci od młota i od pługa

i od kielni

w swoich czynach

w naszych sercach

nieśmiertelni

biegli w taniec

z ową polską romantyką

w taniec z wrogiem

pruską śmiercią

ze swastyką

 

z piersią nagą

nienawiścią i rozwagą

w bój pobiegli

lecz młodości

i wolności

nie ustrzegli

 

na roztoczy

pod jałowcem

śmierć całuje oczy chłopcom

zgasłe oczy[11]

 

 

Mrowisko

 

Ja mrówka boża

posiwiała w trudzie

dźwigam moją igłę sosnową

na piramidę mrowiska

gmach trwalszy

od bańki mydlanej

trwalszy

od mojej kruchości

szkła

Krążę po autostradach

leśnych ścieżek

buduję moje tunele

wiadukty

a moim firmamentem

jest koronkowa kopuła

liścia paproci

oceanem

kałuża po deszczu

a po niej w jesieni

mkną złote regaty

brzozowych liści

a zaś niepokój serca

jest zaledwie niepokojem

leśnej mrówki

Posłuchaj -

oto basetla boru

gra nad mrowiskami

prastare pieśni

o przemijaniu[12]

 

 

Smak soli i ognia

 

Zaledwie wczoraj tuż przed Wielką Wodą

opuściliśmy jaskinię

aby poznać smak odkrytego świata

potrawkę z termitów

szarańczę w miodzie pszczoły dzikiej

smak soli i ognia

Potykaliśmy się o cień nocy

jasność dnia była przeciwko nam

a bogowie słońca i księżyca

śledzili każdy nasz krok

zaglądali do snów podsycali ogień

krwi naszej

mącili czyste źródła naszych myśli

aż pogubiliśmy własne tropy

Ziemio ojczyzno człowieka

wybacz nam dzikusom

iż splugawiliśmy gaje poświęcone

naszych ojców

a w szlachetnych wodach

zamiast wianków mirtowych

w noce Kupały

płynie zawartość naszych kloak

Jesteśmy chciwi i drapieżni

skaczemy do garda sąsiadom

spoza miedzy

Niebawem jako chmara szarańczy

polecimy w kosmos

aby na Andromedzie nawracać

tanecznych Inków

Że wciąż kochamy gwałt i nawracanie

wybacz nam Panie[13]

 

 

Paweł Szydeł

 

* * *


 tak wędrować

by nigdy słońca nie spuszczać z oka

a gwiazdę polarną zawsze mieć za plecami

dni dziesięć około

bo przeważnie jednak na nogach

na własnych nogach

wędruje się lepiej

lepiej cały dystans zmierzysz

łodzią by jeszcze

pięknie się wędrowało

łodzią najlepiej

bo przecież na szczęśliwe wyspy

zmierzam[14]

 

 

Rozbiór logiczny

 

rozbieram gesty skomplikowane

zdania twego ciała bezwstydnie

obmacuję pośladki krążące po orbitach

bioder

myślom wymykają się

znaki

tyle pytań o przyczynę

o miejsce

i sposób

 

w końcu orzekam

imiennie

że jest już wszystko

w tej niemej układance

jak gra

lecz mnie nie ma

dla ciebie moja piękna

tak wyzywająco kreśląca okręgi

biodrami[15]

 

 * * *

 

śpij dobrze i bezpiecznie

nocnie

będę czuwał i myślał o tobie

niech cię

biała łódka snów

uniesie

 

dobrych

dużo dobrych

snów

jak ten mój –

o przystani

z każdym ruchem wioseł

odleglejszej

fali o brzegi śpiewającej

i wszelkich łańcuchów

zrywaniu[16]

 

 

Wierzę

 Ojcu

 

Ty wcale nie patrzysz

na nas

z  Góry

wierzę że nadal przychodzisz

do mnie

a ja zajęty

gromadzeniem przedmiotów

i słów

rzadko mamy czas

na prawdziwą rozmowę

siadasz wtedy

na brzegu stołu

i swą małą igłą

zszywasz mój połatany

los

zdejmujesz z nas

miarę

i martwisz się

że nowy dzień

nie będzie dobrze leżał

czasami nocą Twój stary

Singer

wtedy rozmawiam

z duchami

z Tobą [17]

 

 

Poeci

 

późną jesienią przez słomkę

wypijamy resztki żalu

bo nie wystarczyły siły

bo zapomnieliśmy pogrzebać tęsknoty

pod piecem wygrzewamy swoje

troski i nigdy nie zapisane

wiersze

jesienią pod gruby sweter

chowamy strach

w głębokim fotelu

umierają w nas poeci

zapadamy w sen

zapominając nawet

dołożyć drew do ognia[18]

 

 

Zjazd poetów w mieście Ch.

 

między pierwszą a drugą

półlitrówką

zakręceni poeci

długo rozwodzą się

na temat

 

o świcie

do skrzynek pocztowych podrzucają

w bólach poroniony wiersz

w stylu

ą ę

odkąd przestała za nim chodzić

ta wredna dziwka

sława

świętych męczenników zgrywają

 

tak naprawdę

każdy z nich

ciągle o jednym

tylko że ptak im odleciał

z powodu nadużywania wszystkiego[19]

 

 

*  *  *

 

sekunda sekundę goni

pożółkłe karty kalendarza

odkryły drogi kręte

którymi

w tę drugą

i jeszcze

miotał się człowiek

osoba dla siebie pierwsza

oto ja

stoję tu przed wami

z tym ironicznym uśmiechem

przyklejonym do twarzy

od lat

z tą samą drwiną

w głosie

kopniaki rozdaję bolesne

 

oto ty

osoba druga

ale najpierwsza

bo jedyna[20]

 

* * *

Ewie

 

zaczynamy  żyć

uczymy się nieobecności

będąc

między wczoraj a rosą

młody śpiący śnieżny

niewiele zostało

muzyką

pierwsze zarysy

nowych martwych natur

jakby zasnęły na czas jakiś

na czas

czas przed i za

czas

podzielony między sen a gorącą herbatę

i nogi zawinięte w ciepły koc

piękno będzie pachniało

świeżo wypastowaną podłogą[21]

 

 

 

Alina Rzepecka

 

 Wakacje w Borach

 

Zmęczona

dysharmonią

krzykliwych barw

zanurzam się w otchłań zieleni.

 

Nie odróżniam

gatunków drzew

ani głosów ptasich.

 

Przykładam

pachnące

opatrunki ziół

na piekące rany cywilizacji.

 

Powierzam los

krętym ścieżkom

wśród paproci.

 

Oddaję bose stopy

pieszczocie

strumienia

i mchu.

 

Napełniam usta

słodkimi poziomkami,

a myśli

majestatem

i barwą motyli.[22]

 

 

* * *

 

odnalazłam

swoje zielone wiersze

poczułam smak

niedojrzałych słów

zrozumiałam

że nic się nie zmieniło

 

teraz

bez żalu

będę kupować nowe kalendarze[23]

 

 

Tryptyk

 


Brzoza

 

Przedwcześnie posiwiała

wciąż ma zielono w głowie

rozbrzmiewa

śmiechem wiatru

drobniutkie jej listowie.

 

A gdy listopad –

obłudnik

skradnie jej

zieleń i złoto

droczy się

wiotką nagością

z listopadową słotą.

 

 

II

 

Lipy


Nieopisaną słodycz

i czar nieodgadniony

kryją w swoich koronach

dorodne

lipowe matrony.

 

Zapachem miodu

bogate

szmerem pszczelim

przejęte

ich dusze

w cygańskich skrzypcach

żyją

na wieki zaklęte.

 

 

III

 

Kasztanowiec


W ciepłym oddechu majowym

rozwija strzeliste pęki

jak hymn

niesiony ku słońcu

za czułą

pieszczotę jutrzenki.

 

W ogromnych

zielonych dłoniach

 

ukrywa

ptasie trwogi

 

i rudej kochance –

 

Jesieni

rubiny toczy

pod nogi [24]

 


Krystyna Misterkiewicz


Wymarzyłam sobie


wymarzyłam sobie

świat bielą spokojny

dom niewielki

jak ziarno kiełkujący miłością i siłą

pokój mój lśniący lustrem

i my

tworzący obrazy słońcem malowane

postanowiłam sobie sprawić

sprzęty niewymyślne

nie chcę się do nich przywiązywać

one posłużą mnie i nam

dodatkiem do życia będąc

o czystość martwej natury

i duszy swej

skrzętnie zabiegać będę

nie wiem czy prosta to będzie

wędrówka

czy

marzeniom moim kręte ścieżki

i rozdroża [25]

 

 

 

Dawid de Rosier

 

*   *  *

 

wiatr

przywiał niepokój

do miasta

 

wierszami pełgał

domościennie

 

ptak spłoszony

zwyczajny

a może

demiurg

 

i międzylądowanie gazety

pod moimi stopami

 

strona piętnasta

krzyżówka [26]

 

 

*  *  *

 

wilczyco

moja matko

o krwawym języku

przytul mnie

 

niech gra

wiatr wśród liści

niech puchacz

północ wybija

 

brat mój

we wnykach

już skonał

więc nie płacz

gdy on

czuje ulgę

 

i powiedz

mi

 

powiedz

tę piękną historię

 

ja będę patrzył

w kierunku księżyca [27]

 

 

 

Helena Nikiel

 

 *   *  *

 

Po co

Rozpalać w sobie ogień

By potem

Zgasł jak zapałka

Jak iskra wyrzucona nagle

Poza kominek

Na zapałce

Może być mniej siarki

Iskra

Może istnieć krócej

Bez wypalenia

Dziury w dywanie

Po co więc żałować

Dawnego płomienia

Jeśli można być małym

I szczęśliwym

Bo nigdy nie spalonym[28]

 

 



[1] „Jutro znów”, [w:] „Głos Krajny, nr 41, 22 maja, 1935 r.

[2] Męski H., Tobie się zdaje..., [w:] Głos Krajny”, nr 6, 19 stycznia 1935 r.

[3] Mir., Karnawałowa komedia, [w:] „Głos Krajny”, nr 103, 29 grudnia 1934 r.

[4] Br. Tolek, Jesień, [w:] Głos Krajny, nr 86, 26 października 1935 r.

[5] „Głos Krajny”, nr 58, 21 lipca 1934 r.

[6] Mędlewski M., Widoki moje, Piła 199 r., s. 64.

[7] Ibidem, s. 56.

[8] Ibidem, s. 18.

[9] „Pilski Almanach Poetycki”, nr 3, 1996 r. s. 77.

[10] Przybyłowski Z., Puszcza Biała, Nakło, ndat., s. 4-5.

[11] Ibidem, s. 22-24.

[12] Ibidem, s. 38.

[13] Ibidem, s. 39.

[14] Szydeł P., Pokłosie V Konkursu Poetyckiego im. E. Pietruszaka, s. 3.

[15] Szydeł P., Niebo nie dla nieobecnego, op. cit., s. 27.

[16] Szydeł P., Pokłosie..., op. cit., s. 4.

[17] Szydeł P., Wierzę,  Listopadowe Iskry, wiersze poetów uczestników XXII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego, Poznań 1999, s. 62.

[18] Szydeł P., Poeci,  Niebo nie dla nieobecnego, Więcbork 2000 r., s. 55.

[19] Ibidem,  s. 56.

[20] Ibidem, s. 24.

[21] Ibidem, s. 39.

 [22] „Wiadomości Krajeńskie”, nr 23, 5 czerwca 1998 r.

[23] „Wiadomości Krajeńskie”,  nr 1, 2 stycznia 1997 r.

[24] „Pobocza”, nr 2, czerwiec 1998 r.

[25] „Wiadomości Krajeńskie”, nr 42, 18 października 1996 r.

[26] „Wiadomości Krajeńskie”,, nr 34, 21 sierpnia 1998 r.

[27] „Wiadomości Krajeńskie”,  nr 17, 24 kwietnia 1998 r.

[28] Ibidem, s. 13.

  Powrót do strony głównej